Bieszczady – coś się kończy, coś się zaczyna [Polska]

Basen z podrzgewaną wodą w naszej bieszczadzkiej chacie.

Ostani raz latem byłem w Bieszczadach jeszcze w liceum. Potem było jeszcze sporo wyjazdów, ale głównie wczesną wiosną i to raczej w te rzadziej odwiedzane partie.

Przez ten czas Bieszczady mocno się zmieniły. Nawet papier toaletowy musi się rozwijać powiadają. Przez lata ten południowo-wschodni koniec Polski był synonimem świata odciętych od cywilizacji dróg, zapomnianych wiosek, świata Stasiuka, PGRów, biedy, taniego wina, Siekierezady, wypału wegla, dzikich szlakow, itp. Takie Bieszczady można pewnie jeszcze niekiedy znaleźć, ale raczej zdala od utartych szlaków i nie w samym środku turystycznego sezonu.

Tym razem znalezliśmy się w zasadzie w mainstreamie. Odwiedzaliśmy największe atrakcje, spacerowaliśmy głównymi szlakami, nocowaliśmy wygodnie i dobrze jedliśmy. Co ciekawe, nawet tak bardzo nam to nie przeszkadzało (z wyjątkiem Soliny nad którą przezyłem prawie załamanie nerwowe). Wszystko to spowodowało, że zobaczyłem zupełnie inną twarz tych gór. Widać wyraźnie, że Bieszczady mają swoje pięć minut. Widać, że sporo pomogło nasze wejście do Unii i europejskie fundusze, ktore wsparły sporo ciekawych projeków.

Coś się kończy, coś się zaczyna. Zawsze marzyłem by na emeryturę zaszyć się gdzieś zdala od cywilizacji. Bieszczady były takim modelowym miejscem. Ciekawe, czy za 25 lat coś z tej magicznej dzikości jeszcze tam pozostanie. Mam nadzieję, że tak.

This entry was posted in polskie and tagged . Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *