W pogoni za gibonem [Indie, Assam]

W drodze powrotnej z Nagalandu zatrzymałem się jeszcze na chwilę w rezerwacie Hoollongapar Gibbon Sanctuary.

Na gibony mieliśmy ruszyć rano, tuż po wschodzie słońca. Przewodnik umówił się ze mną na siódmą. Przyszedł dopiero przed dziesiątą. Przecież padało, to mógł się trochę spóźnić. Liczy się, że przyszedł. Właściwie to nie przyszedł tylko wysłał po mnie jakiegoś faceta. Ten pojawił się jakby znikąd i w hindi zagadnął o gibona. Czy teraz? – pytam. Teraz. No dobrze. Rzeczywiście deszcz jakby zelżał. Idziemy do biura. Robię wszystkie opłaty, jest ich trochę, a że jestem z Zachodu to płacę cztery raz więcej (turysta dewizowy ceniony jest szczególnie) i ruszamy. Do przewodnika dołącza strażnik ze stylowa dwururką. Zawsze w takich chwilach się zastanawiam, czy pan w ogóle umie jej użyć i przed kim nas będzie bronił. Po chwili porzucam te filozoficzne rozważania i zerkam na obuwie i strój obu panów. Oj, mam wrażenie, że największym problemem będą pijawki. Ich zakryte buty i długie spodnie mocno kontrastują z moim shortami i stylowymi czarnymi skarpetkami… włożonymi w sandałki. Może nie wyglądam modnie, ale nie ma co ułatwiać życia pijawkom. Ruszamy w las. Po obu stronach intensywna zieleń, raczej nie przesadnie gęsta. Idziemy szeroką gruntową drogą, która z czasem zaczyna się zwężać. My tymczasem schodzimy na jakąś boczną ścieżkę. W miarę zagłębiania się w gęstwinę zaczyna się robić coraz trudniej. Przewodnik porusza się w tych warunkach jakby był w u siebie w domu i z dużego pokoju musiał przenieść się do kuchni. Staram się dorównać mu gracją. To jednak nie jest moje naturalne środowisko. Ta moja kuchnia i duży pokój są chyba jednak nieco inne. Nagle się zatrzymuje, chwila nasłuchiwania. Ja słyszę dżunglę, ale przewodnik musiał w tym strumieniu dźwięków, szumów i szmerów wychwycić coś, co go niezwykle ucieszyło. Nie wiem co to, ale zaczyna podskakiwać i machać rękami. Przez chwilę mam wrażenie, że naśladuje małpę. Chyba jednak to figla płata mi moja wyobraźnia. Przewodnik ciągnie mnie za rękę, idziemy parę kroków i naszym oczom ukazuje się gibon. Musi być w dobrym humorze, bo bryka między gałęziami. Zwinna małpa trzeba przyznać. Podglądanie trochę utrudniają liście, ale z czasem gibon się odsłania. Widać go w całej okazałości. Zwisa z drzewa i demonstruje swe wspaniale gibkie ciało. Każdy wspinacz musi w takiej sytuacji popaść w kompleksy. Szczęśliwie ja wspinaczem nie jestem. Po chwili pojawia się samica i jakieś młode giboniątka. Mam szczęście, bo cała rodzina przesuwa się w kierunku bardziej odsłoniętych drzew i tu mam na nie bardzo dobry widok.

Przewodnik na poszukiwaniach.

Pani gibonowa jest brązowa.

A pan gibon czarny.

This entry was posted in Indyjskie and tagged , . Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *