Zaletą podróżowania z drugą parą, która ma dzieci w podobnym wieku jest możliwość podzielenia się na podgrupy. Kiedy jedna część zostaje ze stadem maluchów, druga może realizować zupełnie inne działania bojowe. W naszym wypadku pomysł na spędzenie czasu bez naszych kochanych pociech był prosty: nurkowanie! Coś co cała nasza czwórka robić lubi, ale jakoś w ostatnim czasie nie bardzo miała okazję praktykować.
Goa może do szczególnych rajów nurkowych nie należy, ale jak to mówią na bezrybiu i rak ryba. Nie ma więc co wybrzydzać i trzeba brać to co dają. Szczególnie, że kolejna okazja do obejrzenia podwodnego świata może się szybko nie nadarzyć.
Na samo nurkowanie przeznaczyliśmy dwa dni, to w praktyce oznaczało jeden dzień nurkowy na każdy zespół, czyli po dwa nurkowania. Biorąc pod uwagę okoliczności przyrody, a w szczególności to co Goa nurkom oferuje, był to wybór optymalny.
Pierwszy na podbój raf ruszył team męski, czyli ja i Grześ. Po pół godzinnej przejażdżce ciężarówką, przesiedliśmy się na łódkę. Ona zabrała nas w okolice Grande Island, wysepki, która jak magnes przyciąga amatorów butli i aparatu tlenowego. Pierwsze nurkowanie wypadło nam na wraku statku handlowego SS Rita, który podobno zatonął po drugiej wojnie światowej. Niestety przepołowił się na dwie części, stąd nie do końca można się połapać co jest na tym wraku czym. Widoczność też była kiepska. Na szczęście emocje związane z widokiem wraku uratowały sytuację. Udało nam się też wypatrzeć dwie fajne duże ryby. Poza tym życia podmorskiego raczej brak. Drugie nurkowanie to już mały dramat. Nie dość, że jakieś płytkie, niby dlatego, żeby była lepsza widoczność, ale po co skoro do oglądania nie ma prawie nic (a przez 15 min dokładnie nic!). Był co prawda czasem jakiś koral, ale wybitnie ubogi. Potem coś się pojawia, ale szału nie było. Ale w sumie i tak było warto. I z chęcią byśmy to chyba jeszcze powtórzyli, może tylko lepsze miejsce trzeba byłoby wybrać.
A jak wyglądało nurkowanie dziewczyn? O tym pewnie napisze Ada. Czekajcie cierpliwie na relację.
Zdjęć podwodnych nie mamy, bo nie pomyśleliśmy o wypożyczeniu aparatu. Mamy za to zdjęcie Grzesia. Humor mu jak zwykle dopisywał.
A gdy na nurkowanie udał się zespół damski, my z Grzesiem wybraliśmy się na zwiedzanie fortu.