Na pierwszą poważną wycieczkę wybraliśmy się na północ. Rano niebo było lekko zachmurzone, ale generalnie pogoda wyglądała obiecująco. Postanowiliśmy nie dać się przestraszyć i zaplanowaliśmy ambitny program krajoznawczo-kulturalny. Pierwszy punkt przewidywał wizytę w ogrodach botanicznych – podobno jednych z najładniejszych na świecie. Rzeczywiście byliśmy pod wrażeniem. Duże, zielone (jak to ogrody), urozmaicone i pięknie utrzymane. Najbardziej spodobał nam się staw z wielkimi amazońskimi liliami. Zrobiliśmy sobie przyjemny spacer, rozprostowaliśmy kości, pobawiliśmy się w berka i w chowanego. Zwróciliśmy uwagę na kilka pamiątkowych drzew i drzewek posadzonych w różnym okresie przez światowych liderów (w tym kilku indyjskich). Z Polski nikogo ważnego chyba tu jeszcze nie było.
Drugi poważny przystanek wypadł nam w Chateau de Labourdonnais. Jadąc do tego “szato” spodziewaliśmy się raczej zamku, albo pałacu. Okazało się, że to tylko “chwyt marketingowy” i czeka na nas po prostu kolonialna rezydencja. Nie ma jednak wątpliwości, że obiekt jest pięknie odnowiony, wspaniale utrzymany, a zwiedzanie bardzo dobrze zorganizowane. W osłupienie wprawiła nas pani z obsługi, która na widok naszej wesołej gromadki najpierw ostrzegła nas przed komarami czyhającym w pałacowym ogrodzie i popsikała specjalnym środkiem, a potem jeszcze zaoferowała, że popilnuje śpiącej w wózku Basiuni. Byliśmy pod wrażeniem. Poza nieco kompaktowymi wnętrzami obejrzeliśmy jeszcze ogród i wstąpiliśmy na degustację lokalnego soku z mango i żelków.
Ostatnim punktem programu była wizyta w Muzeum Cukru. I znów byliśmy pod wrażeniem. Niby temat banalny, ale całość prezentuje się świetnie, na najlepszym europejskim poziomie. Muzeum mieści się w dawnej cukrowni, przerobionej i przystosowanej do zwiedzania. Nie tylko rewelacyjnie oddaje klimat starej fabryki, ale także dokładnie pokazuje cały proces produkcji. Przy tym jest bardzo fajnie zrobione. Nie ma zbyt wiele nudy, nawet nasze dzieci dały radę dokończyć zwiedzanie. Na koniec – jak każdy zwiedzający – zaproszeni zostaliśmy na degustację różnego rodzaju cukrów i rumu (całkiem niezły, ale niestety do spróbowania dostaliśmy tylko po naparstku).
Podsumowując: dzień zaliczyliśmy do bardzo udanych. Gdyby nie korek, na który trafiliśmy w drodze powrotnej to w ogóle byłoby fantastycznie. Okazuje się, że nawet z trójką możemy zbudować całkiem intensywny program i nie zamęczyć naszych ukochanych milusińskich i siebie przy okazji.