Jeśli nie Maraton Pekiński to co? [Chiny, Pekin]

W ten weekend odbył się Maraton Pekiński. Do ostatniej chwili nie było pewne, czy władze dadzą zgodę na jego organizację. Sytuacja epidemiczna w Chinach jest coraz bardziej skomplikowana, a w samym Pekinie mimo regularnego testowania mieszkańców liczba przypadków zaczyna niebezpiecznie zbliżać się do tego co mieliśmy w maju (kiedy miasto objęto lockdownem). Zdając sobie z tego, że to dla mnie pewnie ostatnia okazja na bieg masowy w stolicy Chin i to na królewskim dystansie postanowiłem się spróbować swoich sił. Z uwagi na restrykcje epidemiczne znacznie ograniczono liczbę uczestników i o możliwości udziału decydowały wyniki loterii. Z typowo chińską charakterystyką przeprowadzono ją jednak dopiero na tydzień przed zawodami. No i wtedy dowiedziałem się, że nie będzie mnie na listach startowych. Na szczęście byłem na taką ewentualność przygotowany. Plan B przewidywał udział w triathlonie. Zakładałem, że przy dobrym przygotowaniu biegowym i przyzwoitym rowerowym (nawet bez treningu pływackiego) jakoś sobie poradzę na połówce ironmana. Tylko, że na triathlon musiałbym jechać do miasta oddalonego o jakieś 1 000 km od domu. To nawet nie jest w Chinach takim dużym problemem, ale w obecnych warunkach epidemicznych wyjazd z Pekinu to zawsze ryzyko lockdownu, przymusowej kwarantanny albo jakieś innej formy izolacji. Problem rozwiązał się sam, bo wyniki maratońskiej loterii pokazały się już po zamknięciu zapisów na triathlon. Musiałem sięgnąć po plan C – długodystansowy bieg górski w okolicach Pekinu. Organizatorzy zgodzili się dodać mnie do listy startowej na kilka dni przed zawodami. Z uwagi na konkurencję pekińskiego maratonu uczestników nie było zbyt wielu – pewnie poniżej 50. Ale i tu COVID deptał organizatorom po pięta – dwa razy zmieniali trasę biegu, bo kolejne wioski zamykały się przez nowe przypadki/ich ryzyko. Ostatnie poprawki wprowadzono na kilka godzin przed startem. W rezultacie trasa była mocno eksperymentalna. Sędzia główny obiecywał 30 km i 1200 metrów podbiegów. O ile dystans się zgadzał, to podejścia było łącznie 2200 m, tyle samo też zejścia. Jak można się tak pomylić? albo wprowadzać ludzi w błąd? Do tego sporo przebijania się przez krzaki, na paru odcinkach bez ścieżki i naprawdę ostrego zjeżdżania dzikimi żlebami. Na szczęście w połowie trasy przebieżność znacznie się poprawiła, a nachylenia wypłaszczyły i wreszcie można było zacząć biegać. Do tego pogoda tego dnia była rewelacyjna, widoki też niesamowite. Po drodze udało mi się nawet wyprzedzić parę osób i w rezultacie czas miałem dość przyzwoity, bo 5 godzin 45 minut. A na mecie zorientowałem się, że byłem trzeci!

This entry was posted in chinski and tagged , . Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *