Wirus krążył już po Pekinie od dłuższego czasu. Nagłe poluzowanie restrykcji zaowocowało więc drastycznym wzrostem liczby nowych przypadków. O ile od tygodnia wszyscy się tego spodziewali, to skala i szybkość z jaką rozchodzi się wirusowa fala jest dla większości zaskoczeniem. Ciężko o wiarygodne dane, bo według oficjalnych statystyk przypadków jest coraz mniej :). Po zmianie podejścia testy nie są już obowiązkowe i robi się już ich znacznie mniej, a większość to i tak testy przesiewowe (po 10 wymazów w probówce), które w obecnej sytuacji nie spełniają swojej funkcji. Ludzie testują się antygenami, które wreszcie dopuszczono do użytku. Do lekarza zgłaszają się tylko ci, którzy muszą, bo nadal zachorowanie wiąże się z koniecznością pełnej izolacji (od tygodnia jednak można izolować się w domu), którą zakończyć powinny dwa testy PCR (nie bardzo jednak wiadomo kto i jak miałby je przeprowadzić). Dla przykładu w ciągu ostatnich 4 dni wśród naszych znajomych zaraziło się już ponad 10 osób (z 3 różnych kręgów towarzyskich!). My sami testowaliśmy się już kilkukrotnie – istniało bowiem uzasadnione podejrzenie, że też się zaraziliśmy.
Na mieście widać oznaki paniki. Ludzie wykupują testy antygenowe. Środki przeciwbólowe (dostępne przez ostatnie 2 lata tylko na receptę) skończyły się podobno aptekach. W centrum pustki. Sklepy pozamykane, większość restauracji nadal nie działa (żeby do nich wejść trzeba mieć test z ostatnich 48h – a i dla klientów i nawet dla obsługi, wobec paraliżu systemu masowych testów – uzyskanie negatywnego wyniku jest w tej chwili barierą nie do przeskoczenia). Szkoły też nadal on-line, bo według obowiązujących regulacji dzieci i nauczyciele powinni mieć test ostatnich dwóch dni. To oczywiście jest niewykonalne. Zresztą nawet gdyby wszystkim udało się przyjść z ważnym testem, to przy tej skali przypadków i tak wirus pewnie szybko przeskoczyłby mury szkoły paraliżując naukę. Dużo ludzi się samoizoluje siedząc po prostu w domu – unikając zgromadzeń, spotkań i pracując z domu. Fundują sobie własny lockdown. Nie powinno to nikogo dziwić. Chińskie społeczeństwo przez 3 lata było straszone wirusem i kolejnymi zgonami na Zachodzie, więc nic dziwnego, że ludzie boją się o swoje życie. Machina propagandowa przestawiła się co prawda z dnia na dzień zmieniając podejście o 180 stopni, ale jeszcze tydzień temu w mediach podkreślano, że władza wszystkich obroni i powstrzyma epidemię, a chwilę później puszczono wirusa na żywioł przekonując, że jest już zupełnie niegroźny. Podejścia ludzi nie da się tak zmienić. Nawet chińska inżynieria społeczna tego jeszcze nie potrafi..
Cała akcja wygląda na zupełnie nieprzygotowaną. Czemu w zasadzie akurat teraz, a nie na przykład wiosną? Ile lockdownów można by w ten sposób uniknąć, a i szczyt fali przypadłby na lato, a nie zimę… A wydawałoby się, że po 3 latach epidemii, szeregu lekcji płynących ze świata można było jednak to trochę lepiej zaplanować. A tak mamy chaos. Decyzja wydaje się została podjęta pod wpływem chwili. System dostosowuje i wypracowuje zasady na gorąco. Przypomina mi to co znamy z Zachodu sprzed 2 lat. Tyle tylko, że tu większość jest już zaszczepiona. Oficjalnie około 90 % społeczeństwa. Już wiosną poziom ten był podobnie wysoki, od tego momentu kampania szczepień w zasadzie stanęła. W rezultacie poziom odporności mógł przez ostatnie pół roku spaść. Do tego dziś się okazuje, że problemem jest niski odsetek zaszczepionych wśród najstarszych. W grupie 80 latków i więcej pełne dwie dawki i boostera przyjęło tylko 40% osób. A to przecież grupa najbardziej narażona. Druga sprawa, to to, że nikt nie wie, jaka w zasadzie jest skuteczność chińskich szczepionek. Są to bowiem preparaty starego typu. Chińskim naukowcom nie udało się stworzyć szczepionki typu MRNa, a zachodnich produktów nie dopuszczono do obrotu z powodów ideologicznych. Do tego otaczająca badania kliniczne chińskich szczepionek mgiełka tajemnicy i to, że miejscowe firmy biotechnologiczne nie zdecydowały się starać o dopuszczenie do rynku UE i USA nie napawa optymizmem.
Różne miejscowe i zagraniczne badania wskazują, że w Chinach na COVID-19 umrzeć może w najbliższym czasie nawet 1-2 mln osób. Trudno powiedzieć na ile można im wierzyć. Miejscowe szacunki robiono jeszcze przed otwarciem, możliwe, że zostały zawyżone, by odpowiadać oficjalnej linii propagandy uzasadniającą ówczesną politykę “zero COVID”. Z kolei zachodnie badania często nie mają dostępu do niezbędnych danych i niestety też bywają obciążone panującą modą na krytykę Chin).
My w każdej razie pogodziliśmy się już z tym, że się wcześniej, czy później zarazimy. W pierwszej fali zachorować ma podobno 60% mieszkańców Chin. Na razie jednak staramy się wypłaszczać naszą rodzinną krzywą. Myślimy o świętach i krótkim urlopie jeszcze przed Wigilią. Po miesiącu zdalnej nauki chcielibyśmy by dzieciaki wyrwały się na chwilę z domu. Dlatego – paradoksalnie – postanowiliśmy pójść z trendem i do wyjazdu nie będziemy chyba wychodzić z mieszkania izolując się od świata. Mamy już w tym w końcu spore doświadczenie :).
