Prawie jak w Tajlandii [Chiny, Junnan]

Przed wyjazdem do Junnanu zamknęliśmy się na parę dni w domu by w ten sposób uniknąć zarażenia szalejącym w Pekinie wirusem. Wylatywaliśmy ze stolicy że świadomością, że na wyjeździe ochrona przed zakażeniem nie będzie już tak łatwa. Ale podjęliśmy jednak świadomą decyzję i zaryzykowaliśmy. Dokładnie rok temu musieliśmy zrezygnować z wylotu do tego samego regionu, bo w Xishuangbannie pojawiły się przypadki Covid i pełny lockdown miasta uwięziłby nas w pokoju hotelowym na parę dobrych dni. Zależało nam też by wyrwać się z domu i dać dzieciom i sobie trochę odmiany i odpoczynku po 1,5 miesiącach zdalnej nauki.
Uniknięcie zakażenia na wyjeździe wydawało się zadaniem trudnym, ale nie niemożliwym. Słabym punktem był samolot – 4h lotu to wręcz podręcznikowa okazja by coś podłapać. Od razu na lotnisku mieliśmy wsiąść do wynajętego samochodu i dalej już unikać kontaktu z ludźmi przebywając głównie na świeżym powietrzu.
Niestety się nie udało. Z samolotu wyszliśmy zdaje się bez szwanku, ale jak przypuszczam wirusa sprzedała nam pierwsza osoba spotkana tuż po przylocie, czyli pani z  samochodowej wypożyczalni. To oczywiście tylko teoria, ale pani miała ewidentne objawy. Kontakt z nią miałem tylko ja i to ja zacząłem chorować jako pierwszy. Stan reszty rodziny pogorszył się dopiero 2-3 dni później niż w moim wypadku, co uprawdopodabnia przypuszczenie, że zarazili się ode mnie.
Gdy się zorientowaliśmy pojawiło się oczywiście kilka ważnych pytań: Na ile zakażenie obciąży to nasze zdrowie? Jak podejść do planów i samej podróży? I jak podróżować nie roznosząc wirusa.
Na szczęście infekcje przechodziliśmy raczej łagodnie. Dzieci praktycznie bezobjawowo, a my bez gorączki, ale z kilkudniowym kaszlem i katarem. no i delikatnym osłabieniem organizmu. A asynchroniczność zachorowania dawała komfort jednego w pełni sprawnego rodzica przez cały czas wyjazdu. Bo gdy objawy pojawiły się u Marysi, ja już w zasadzie wyszedłem na kowidową prostą. Mogliśmy więc realizować plany zwiedzaniowe, jeżdżąc samochodem i chodząc na spacery, starając się zbytnio nie forsować. Oczywiście pozostał dylemat etyczny. Podróżując chcąc czy nie chcąc narażaliśmy inne osoby na kontakt z wirusem. Zamknięcie w hotelowym pokoju byłoby w naszej sytuacji trudne do realizacji, ale postanowiliśmy przynajmniej jeszcze bardziej ograniczyć interakcje społeczne. I to też zrobiliśmy. W międzyczasie z odpowiedzialności zwolniły nas też nieco władze chińskie, bo w niektórych miastach ogłoszono, że osoby asymptotyczne i z lekkimi objawami mogą przychodzić do pracy. Aż trudno uwierzyć, że tylko 3 tygodnie temu, każdy pozytywny pacjent był w tym kraju przymusowo wywożony do specjalnych ośrodków zcentralizowanej kwarantanny i izolowany do momentu pełnego wyzdrowienia.

Pierwszym punktem programu była Xishuangbanna – niby jeszcze w Chinach, ale na każdym kroku człowiek ma wrażenie, że jest już w Azji Południowo-Wschodniej. Bliskość granicy z Laosem, Mjanmą i Tajlandią powoduje, że na przyjezdnych czeka tu ciepło, tropikalna roślinność, buddyjska architektura i egotyczna kuchnia. A że wyjazdy z Chin są nadal mocno utrudnione, to taka lokalna “Tajlandia” okazała się właśnie “zagranicą” na miarę naszych możliwości.

This entry was posted in chinski and tagged , . Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *