Trzeba przyznać, że pałac w Barodzie zadziwia. Po pierwsze, miejsce nie jest specjalnie często odwiedzane przez turystów. Nie leży na jakiejś typowej trasie. Do tego nie jest specjalnie znane. A spokojnie mogłoby być celem samym w sobie. Może kiedyś… Po drugie, pałac jest naprawdę duży i gdy piszę te słowa to mam na myśli naprawdę DUŻY PAŁAC. Podobno jak go stawiano, był największą prywatną rezydencją na świecie. Jestem w stanie w to uwierzyć. Do tego musiał też być lokum niezwykle nowoczesnym, a przede wszystkim luksusowym.
Ukończony w 1890 roku pałac jest mieszanką stylów indyjskich i europejskich. Podobno brytyjski architekt Charles Mant tak bardzo bał się, że pomylił się w obliczeniach i że jego dzieło zostało źle zaprojektowane, że przed końcem budowy odebrał sobie życie.
Budynek ma własny system sanitarny, elektryczność i wewnętrzny system telefonów (przypominam, że mamy koniec XIX w. i jesteśmy w Indiach). Rzuca się w oczy dbałość o detale i dokładność wykończenia. Każdy najdrobniejszy element jest przemyślany, zrobiony z najlepszych materiałów (w tym włoskich marmurów), klatka schodowa rzeźbiona z marmuru, w oknach witraże, belgijskie żyrandole, w zbrojowni armaty zrobione ze złota i srebra. Szkoda, że tylko niewielka część kompleksu udostępniona jest zwiedzającym.
W przypałacowym muzeum znalazłem polski (prawdopodobnie) akcent. Jest tam niewielki odlew dziewczyny w brązie (1865-1910) autorstwa niemieckiego artysty Kowalczewskiego.
Na trawnikach przed budynkiem przemykają golfiarze… Trochę to może niecodzienny sposób zagospodarowania pałacowej zieleni, ale zapewne dochodowy.