Skecz o tygrysie w Afryce jest jednym z moich ulubionych kawałków montyptyhonowskiego absurdu. Wracam do niego pamięcią za każdym razem gdy na horyzoncie pojawia się pomysł wyjazdu do jakiegoś parku narodowego. Dla przypomnienia fragment rozmowy lekarza z jednym z brytyjskich oficerów, który stracił nogę:
” – Będę z tobą szczery. Obawiam się, że to nie wirus.
– My, lekarze, nazywamy wirusem coś bardzo, bardzo, bardzo małego.
– Coś, co nie byłoby w stanie odgryźć całej nogi.
– Tu mamy do czynienia, ośmielę się zasugerować…gwoli wyjaśnienia, z wielokomórkową formą życia, w paski, z ogromnymi, ostrymi zębami, długą na około 3 metry, z gatunku felis horribilis, którą my, lekarze, nazywamy tygrysem.
– Tygrys??!!
– W Afryce??
– ….. Pewnie uciekł z zoo.”
No właśnie co ten tygrys robił w Afryce, skoro jego ojczyzną są Indie? To pytanie nurtowało mnie już od dawna. Nic więc dziwnego, że poszukiwania tytułowego tygrysa stały się dla mnie jednym z życiowych celów. Zobaczyć, tę wielokomórkową, trzymetrową formę życia w paski i… wrócić z obiema nogami – to musi być przeżycie.
Teoretycznie przez te cztery i pół roku tygrys był na wyciągnięcie ręki, niczym święty gral, oczywiście ten montypythonowski (Tak nawiasem mówiąc Monty Python i Święty Graal – to drugi obok Sensu Życia – z moich ulubionych filmów tej legendarnej bryyjskiej grupy). W pewnym momencie wydawało się, że bez jego znalezienia nasz pobyt w Indiach nie będzie pełen. Odwiedziliśmy różne indyjskie parki, widzieliśmy sporo dzikich zwierząt, ale tygrysa nigdy. Najbliżej było na początku w Sarisce i ostatnio w Panna, ale kończyło się na odciskach łapy, albo odgłosach. I tyle.
Udało się dopiero teraz w Corbett – najstarszym z indyjskich parków. W czasie dwóch safari tygrysa widzieliśmy dwukrotnie. Mieliśmy naprawdę duże szczeście.
Na pierwsze samochodowe safari pojechała Marysia z Janką.
Poza tym była zaprzyjaźniona rodzina K.
Akurat spotkanie z tygrysem Janka przespała.
Na słoniowym safari wybrałem się ja z Michatkiem. Poza tym – oczywiście – znana już ze zdjęcia powyżej rodzina K.
Safari słoniowe było chyba jednym z najciekawszych, na którym byłem. Po pierwsze dlatego, że po jednej godzinie Michaś zasnął i musiałem go całą dalszą drogę asekurować. Najciekawsze było jednak spotkanie z tygrysem. Chodziliśmy z naszym słoniem po gęstym buszu. Wydawało nam się, że zupełnie bez celu. Przedzieraliśmy się przez największe chaszcze. Nie wiedząc zupełnie po co. I gdy już byliśmy naprawdę zniecierpliwieni kierowca naszego słonia pokazał nam palcem takie krzaki.
Na początku nie mogliśmy zrozumieć co nam właściwie pokazuje. Tygrys? Jaki tygrys?
Ale bliższa analiza pokazała, że coś w tych krzakach rzeczywiście jest!
I proszę. Tygrys w całej okazałości.