Po wizycie w małym Izraelu czekała nas już tylko podróż powrotna do Delhi. Tym razem już pojechaliśmy uważniej pamiętając by uniknąć pechowej NH 21A. No i się opłaciło, bo powrót nie był aż taki bolesny jak droga tam. Jeszcze na koniec kilka zdjęć z Chandigarhu, miasta, które mijaliśmy po drodze aż trzykrotnie. Chandigarh to jak na Indie bardzo ciekawy eksperyment urbanistyczny. Miasto zostało zaprojektowane 60-lat temu przez francuskiego architekta Le Corbusiera. Początkowo jego zadanie powierzone zostało amerykańskiemu planiście Albertowi Meyerow, który współpracował z urodzonym na Syberii polskim architektem, Maciejem Nowickim. Dopiero, gdy nasz Matthew zginął w katastrofie lotniczej, jego miejsce zajął Le Corbusier.
Miasto jest na tyle oryginalne, że wygląda zupełnie nieindyjsko. Kratownicowy układ ulic, wprowadzenie sektorów i niska zabudowa, wszystko to powoduje, że wizyta jest niecodzienną odmianą od typowej zabudowy chaosu i bezładu. Nawet ruch drogowy wydaje się tu bardziej przewidywalny. To trzeba zobaczyć, to trzeba poczuć.
Zwiedzanie zaczniemy od przedmieścia Chandigarhu.
Tam mieszczą się ogrody Pinjore, które pamiętają czasy Mogołów.
Bardzo przyjemne miejsce na wieczorny spacer.
W sumie to zdjęć zabudowy miasto nie zrobiliśmy, bo zwykle lądowaliśmy tam już po zmroku.
Raz przed zachodem słońca udało nam się odwiedzić skalny ogród.
Ciekawy twór Neka Chanda, który przez wiele lat tworzył swój świat industrialnych rzeźb i krajobrazów wykorzystując odpadki z wysypiska śmieci.
Miejsce przedziwne i zaskakujące i znów coś czego byśmy się w Indiach nie spodziewali.
Dzieciaki po całym dniu spędzonym w samochodzie
Mogły się wreszcie wybiegać i wyszaleć. A my trochę rozprostować kości.