Zmęczeni kilkugodzinnym zwiedzaniem Ellory postanowiliśmy podzielić zespół na dwie podgrupy. Maryś z dziećmi została w naszym hotelu, a ja pojechałem na misję rozpoznawczą do nieodległego fortu w Daulatabadzie. Cel misji: sprawdzić, czy jest sens by nasza cała gromadka wybierała się do niego następnego dnia. Niestety kilka minut po wejściu na teren, gdy właśnie przygotowywałem się psychicznie na szybkie zdobycie górnych fortyfikacji zadzwoniła Maryś. Tuż po moim wyjeździe wyszła z brzdącami na hotelowy plac zabaw i tu niestety wydarzyła się tragedia. Bujający się na huśtawce Michaś zahaczył – zupełnie niechcący – idącą w jego kierunku Jankę. Metalowy kant siedziska wbił się jej w sam środek czoła. Krew zalała małej całą twarz. Istna masakra. Szczęście w nieszczęściu byliśmy tylko 30 km od Aurangabadu, gdzie można było liczyć na w miarę przyzwoitą służbę zdrowia. Lekarz z ostrego dyżuru zasugerował dwa rozwiązania, albo usypiamy Jankę i pod pełną narkozą zakładamy szwy, albo robimy opatrunek i sprawą rozcięcia zajmujemy się już w Delhi (gdzie i tak mieliśmy wrócić następnego dnia). Szybkie założenie szwów z pewnością pozwoliłoby zmniejszyć ewentualną bliznę, ale do pełnej narkozy potrzebny jest pusty żołądek, a Janka jadła kilka godzin temu. Na dodatek perspektywa wizyty w naszym delhijskim szpitalu nie była aż tak straszna jak hospitalizacja w nieznanym Aurangabadzie. Wybraliśmy więc opcję numer 2. Lekarz założył plaster, mocno spiął oba krańce rany i z duszą na ramieniu wróciliśmy do naszego hotelu. Następnego dnia mieliśmy jeszcze wystarczająco dużo czasu by obejrzeć fort w Daulatabadzie.
Widok na fort.
Zbudowany w XI w. fort robi niesamowite wrażenie, całe zbocza zostały wyciosane w skale, dzięki temu tworzą kilku metrowe pionowe ściany nie do zdobycia dla oblegających. Pod nimi znajdowała się jeszcze fosa.
Pod nią kilka systemów fortyfikacji, na czele z basztami i murami i zakręconą drogą dojazdową podzieloną kilkoma bramami, tak by utrudnić ich ewentualne taranowanie przez słonie. Jedyną drogą na górę był wykuty w skale tunel, który ma kilka ukrytych komnat, prowadził mocno pod górę i generalnie też jest tak zrobiony, że trudno sobie wyobrazić, że ktoś byłby w stanie go sforsować. Powyżej na wzgórzu znów kilka poziomów fortyfikacji i znów w zasadzie na górę prowadzi tylko jedna droga i ponownie nie wydaje się realne by jakakolwiek armia była w stanie ją sforsować.
Przygotowujemy sie do wejścia w tunelu. Nawet obecnie nie jest oświetlony, więc bez latarki nie ma co wchodzić.