Trekking – dzieciaki w górach [Indie, Bengal Zach.]

Michaś całkiem dobrze znosił te całe dnie w nosidełku. Generalnie nasz maluch ma bowiem naturę długodystansowca. Lubi jak dzieli mu się trasę na mniejsze odcinki. Codziennie realizując ten sam utarty scenariusz. Najpierw chodziliśmy więc na śniadanie. Kolejny etap stanowił  “spacer” do sklepu, gdzie kupowaliśmy cukierki i piliśmy soczek. Potem była restauracja i obiad i kolejna knajpka z czekoladką i wreszcie hotel, czyli nocleg. I tak mijało nam zwykle 8-9 godzin, z których 5-6 spędzaliśmy maszerując.

W drodze Michaś oglądał zwierzątka: kurki, kózki, koniki, krówki, wyszukiwał biedronki (było ich całe mnóstwo), śpiewał Old MacDonald had a farm, liczył po polsku i angielsku, oglądał kamienie, zastanawiał jakie zwierzątka mogą mieszkać w norach i dziurach widzianych po drodze, zabierał mi czapkę, zdejmował swoją czapkę, nosił kijek trekkingowy, grał na nim (okazuje się, że taki kijek może być zarówno gitarą jak i trąbką) lub po prostu spał.

A Janka znosiła góry jeszcze lepiej. Prawie nie marudziła i nie płakała. Prawie cały czas przeszła w nosidełku, czasem tylko przesiadając się do chusty, która okazała się na długim dystansie mało wygodna.

This entry was posted in Indyjskie and tagged , . Bookmark the permalink.