Sportowa sobota [Indie, Delhi]

Zrobiliśmy sobie z rodziną sportową sobotę. Od trzech lat Indie są gospodarzem jednego z wyścigów formuły jeden. Gigantyczny tor postawiony został na dalekich przedmieściach Delhi w Noidzie, tuż przy nowej autostradzie na Agrę. Widzieliśmy już go kilka razy, czy to z trasy w czasie wycieczek w okolice Agry, czy też w czasie koncertu Megadeth, który odbywał się tuż pod torem F1. W środku nie mieliśmy jednak jeszcze okazji być. A czy mogla się do tego nadarzyć lepsza okazja niż wyścig F1? Sami przyznacie: nie mogła. Żeby jednak uniknąć tłumów i korków (podobno w dzień wyścigu z Delhi na tor jechało się 3,5 godziny!) i zbyt długiego narażenia dzieciaków na nadmierny hałas postanowiliśmy do Noidy wybrać się w sobotę, czyli na kwalifikacje. No i się opłacało. Dojechaliśmy szybko, bo w półtorej godziny, a na miejscu było przyjemnie mało ludzi.

Fajnie było zobaczyć tor. Szczególnie urzekła nas piknikowa atmosfera całego przedsięwzięcia. Nasze bilety dały nam wejście na piękny zielony trawnik, z którego całkiem dobrze było widać pędzące bolidy F1. Rozłożyliśmy sobie kocyk i chłonęliśmy.

Temperatura też była jak znalazł. Trochę ponad 20 stopni.

Tylko ten ryk silników nieco psuł naszą sielankę, bo dzieciaki jak to dzieciaki odmówiły włożenia zatyczek.

Michasiowi nawet się podobało, co do Janki nie jestem pewien. W pewnym momencie zdawała się nas pytać, dlaczego musieliśmy tak daleko jechać, żeby zjeść tego lizaka?

F1 to nie był koniec naszych sportowych wrażeń. Bastek wynalazł bowiem informacje, że tego samego dnia, a właściwie tego samego weekendu odbywają się w Delhi inne zawody. Biegowe. Ale nie takie zwykłe tylko elitarne długodystansowe, a właściwie super długodystansowe, bo najkrótszy wyścig był na 30 mil, a najdłuższa konkurencja to wyścig na 135 mil (tak tak to odpowiednio ok. 45 i 200 km). Co prawda na dystansie makserskim startowało tylko 4 uczestników. Zawody odbywały się na przedmieściach Delhi, na granicy z Faridabadem, na terenie nieużytków. Zahaczyliśmy o nie w drodze powrotnej. Nie było łatwo znaleźć, bo okolica tak dzika, że aż trudno opisać. W sumie to można by to porównać do terenu przy metrze Wilanowska. Tuż za nowymi blokami i obok pola ziemniaków jest zupełnie niewykorzystany teren łąk. To właśnie coś podobnego z tymże większe i jednak na nieco większym uboczu, bo Wilanowska to bądź co bądź centrum miasta. Generalnie jak już tam dojechaliśmy, to w ogóle nie mogliśmy ani startu ani mety ani trasy znaleźć (zawodnicy mieli biegać po 9 km ścieżce tam i z powrotem). Na szczęście w końcu jeżdżąc po tych bezdrożach, po prostu wyjechaliśmy na grupę zawodników i tak się zorientowaliśmy, że gdzieś tu musi być trasa.

Uczestników wielu nie widzieliśmy, bo dzieciaki były już zmęczone i chciały wracać do domu, przejechaliśmy za to kawałkiem trasy i zwiedziliśmy punkt żywnościowy. 

Przyznam, że dla mnie największym zdziwieniem był fakt, że te zawody się jednak odbywały, do końca nie mogłem bowiem uwierzyć, że jest w Indiach ktoś kto może podjąć się wyzwania przebiegnięcia 135 mil i to w czasie 36 godzin. Jak widać w miliardowym społeczeństwie wszystko jest możliwe… Z drugiej strony tyle się tu ostatnio rożnych maratonów, półmaratonów i innych biegów organizuje, to i grupka śmiałków, którzy chcieliby pobiec nieco dalej się też znajdzie…

This entry was posted in Indyjskie and tagged , . Bookmark the permalink.