Armenia miała być dla nas idealnym miejscem do realizacji pewnego długo obmyślanego pomysłu: kilkudniowego trekkingu po dzikich górach. O ile normalnie organizacja takiej wyprawy nie nastręcza zbyt dużych problemów, to w przypadku bagażu w postaci naszego malucha (no i bagażu, którego nasz bagaż wymaga) sprawa zaczyna być nieco skomplikowana. Na krótkie dystanse można się oczywiście przemieszczać z małym plecakiem i nosidełkiem. Przy dłuższych trasach zaczyna po prostu brakować miejsca w plecaku, a i nogi powoli odmawiają posłuszeństwa przy coraz cięższych bagażach. Trzeba się posiłkować zwierzyną juczną, co nie zawsze musi być takie proste. I tak właśnie stało się w tym przypadku. Nasze ambitne plany trekkingowe spaliły na panewce, bo gdy po długiej podróży dotarliśmy do zapomnianej przez świat wioski w Górnym Karabachu, i gdy udało nam się znaleźć konia, a potem jeszcze kilka osłów, to okazało się, że ich właściciele nie są wcale zainteresowani górskimi wycieczkami. No i cóż było robić. Przearanżowaliśmy nasze plany i zamiast kilkudniowego trekkingu, zrobiliśmy dwie krótsze wycieczki. Może i dobrze, bo z nieba lał się niemiłosierny żar i te nasze biedne dzieciaki strasznie by się w tym całym skwarze umęczyły. A tak poznaliśmy gościnność mieszkańców Górskiego Karabachu i tatowkę – pędzony na owocach morwy samogon…
W sumie górskich wycieczek zrobiliśmy kilka, nie tylko w Karabachu, ale także w Armenii.
Zdjęcia poniżej.
W sumie górskich wycieczek zrobiliśmy kilka, nie tylko w Karabachu, ale także w Armenii.
Zdjęcia poniżej.
Od tygodnia zbieram się, żeby napisać co nowego u Żabka. Tylko że nic nowego jakoś nie mogłam znaleźć – chodzi, bawi się, coś tam mówi (am, bam, miau, tata itp.), płacze niekiedy. Aż dziś nagle uświadomiłam sobie podstawową różnicę między Michatkiem teraz i miesiąc temu – zaczął rozumieć. O co go nie poprosimy, to się ładnie słucha. No chyba, że czegoś zakazujemy, wtedy jakby ogłuchł. Poza tym wciągnął się w teletubisie (cały czas ten sam odcinek), co daje nam niekiedy jakieś 15 minut spokoju. Włazi na wszystkie meble z radością i z jeszcze większą radością z nich spada. Ślicznie tańczy i śpiewa, może kiedyś wstawimy filmik. No i intensywnie uczy się pływać, ćwiczymy niemal codziennie jeśli pogoda na to pozwala. Aha, no i chce sam jeść, więc odnotowujemy spore straty w obiadkach i obrusach (szczególnie w gościach). Nadal jest miłośnikiem wkładania wszystkiego co ma pod ręką gdziekolwiek, więc dziś spakował nam pół pokoju do plecaka przygotowanego na weekendową wycieczkę. Zobaczymy jak się spisze jutro w pociągu…
Ja chcialem tutaj sprostować, że niektóre zdjęcia są z Armenii, a nie Karabachu jak sugeruje autor…
Przecież post jest zatytułowany "gorskie wędrówki", pryncypialny się ten Inek zrobił.