Największą atrakcją miały być widoki. I były. Pogoda raczej dopisała. Przez cztery dni powielał się ten sam schemat. O poranku niebo było prawie bezchmurne, z czasem zaczynały pojawiać się chmury. Koło 13-tej nie było już nawet kawałka błękitu, a dwie godziny później byliśmy otoczeni przez gęstą mleczną mgłę. Ale i tak nie możemy narzekać!
Wschodzi słońce, a naszym oczom ukazuje się…
Jej Wysokość Kanczendzonga.
I jeszcze jedno ujęcie.
My na tle Kanczendzongi.
Znowu pewnie komentatorzy zauważą, że to Maryś nosi Michatka. Nawet nie będę próbował prostować, że to była sytuacja jednorazowa…
I jeszcze widok w oddali.
Lhotse, Makalu i Chomolonzo, a z tyłu gdzieś powinien też być Everest.
Widoki piękne, a ja zauważę że ty bastuszka też masz taką kraciastą kurteczkę!
No mam 🙂