Po kilku miesiącach niesprzyjających warunków atmosferycznych pogoda poprawiła się na tyle, że mogliśmy zaprosić wytęsknionych gości z Polski. Janka i my już nie mogliśmy się doczekać. Jako pierwsze przyleciały babcia Ludka z Sopotu i ciocia Uschi z Austrii. Program pobytu zaplanowaliśmy mieszany – trochę czasu dla wnuków, trochę dla Indii. Nie wiadomo co stanowiło większe wyzwanie… Mama i Uschi wybrały się z nami do Jaipuru i parku narodowego Rathambore, a same do Agry i Varanasi. Zaraziły się kuchnią indyjską, więc przypuszczam, że niedługo regularnie w Sopocie będzie można zjeść pyszny paneer czy dal.
Na safari pojechaliśmy w komplecie. Niestyty tygrysa nie udało nam się wypatrzeć.
Zwiedzaliśmy ile się dało mimo utrzymujących się upałów. Mama szybko dostosowała garderobę do miejscowej mody i bardzo jej było w tym do twarzy.
Z radością i wprawą zajmowały się Janką – nie brak im wszak doświadczenia.
Zaraz po pierwszej babci przyjechali kolejni dziadkowie – Miśki oczywiście. Trasa była podobnie mieszana – sporo zwiedzania, ale też trochę odpoczynku w Delhi. Janka mogła poczuć się dopieszczona.
Amber Fort.
Obowiązkowo na słoniu.
Pozdrowienia dla Gości!