– Idziemy na koncert Guns n’ Roses.
– To oni jeszcze grają?
Podobnych dialogów przeprowadziliśmy przed koncertem kilka. Nas w sumie też dziwiło, że zespół, który pamiętamy z naszego dzieciństwa jeszcze daje radę, ale jednocześnie podsycało też ciekawość, by zobaczyć Gunsów na żywo.
Występ był niezły, naprawdę niezły. No i trwał całe 3 godziny! Jak to możliwe, że Axel był w stanie tak długo śpiewać? Sprawa niebywale prosta. Robił sobie długie przerwy, w czasie których swoje możliwości wokalne i instrumentalne prezentowali inni członkowie zespołu. Takie rozwiązanie było nawet ciekawe, a najważniejsze, że dzięki temu każdy mógł się muzyką Gunsów nacieszyć do woli. A że widać było, że i chłopakom z zespołu granie sprawia dużo radości. To radość była obopólna.
Koncert zaczęli od nowszych kawałków z ostatniej płyty (m.in. tytułowego Chinese Democracy. Potem było już przekrojowo i to nie tylko z dyskografii Gunsów. Publiczność wręcz oszalała przy obszernym fragmencie The Wall. Całość koncertu zwieńczył zestaw ballad, bez których za moich młodzieńczych czasów żadna dyskoteka nie mogła się obejść. Aż się człowieka łezka w oku kręci. Axel nawet ubrał się tak jak za dawnych czasów. Z charakterystyczną czerwoną bandamką przewiązaną na czole i ciemnymi okularami wyglądał z daleka tak jak 20 lat temu.
No i tak minął nam kolejny rockowy koncert w Indiach. Pod względem muzycznym to był udany rok. Zobaczymy, czy 2013 będzie równie łaskawy. Miejmy nadzieję, że sukces – za jaki uznać należy fakt, że w tym roku żaden z występów, na które się wybraliśmy nie został odwołany – ośmieli indyjskich agentów do dalszych eksperymentów z muzyką Zachodu…