Tydzień temu sytuacja epidemiczna w Pekinie wydawała się wreszcie stabilizować. Liczba nowych przypadków spadła prawie do zera, a miasto w zasadzie wróciło do życia – zapowiedziano nawet otwarcie szkół (na najbliższy poniedziałek). Niestety dwa dni temu wykryto nowe ognisko. Wirus musiał się gdzieś przyczaić i akurat trafił do jednego z pekińskich klubów. Impreza była tak dobra, że w ciągu dwóch dni wykryto już coś koło 100 przypadków, a ponad 4 tys. osób zostało zidentyfikowanych jako bliskie kontakty. Ile siedzi teraz w kwarantannie nie wiem, ale przypuszczam, że z kilkadziesiąt tysięcy, bo zwykle w takich przypadkach zamyka się całe bloki, albo od razu osiedla. Z dnia na dzień wróciliśmy więc w zasadzie do punktu wyjścia – przynajmniej jeśli chodzi o naukę zdalną. Restauracje i sklepy wciąż działają, metro też jeszcze chodzi, ale szkoły właśnie ogłosiły, że opóźniają otwarcie. Do kiedy nie wiadomo. Nasza ma dodatkowy problem, bo jeden z uczniów klasy maturalnej (która w ramach wyjątku chodziła do szkoły), był na tej nieszczęsnej imprezie. Należy chyba zakładać, że do końca roku dzieci już do nauki stacjonarnej nie wrócą. Teraz to już jakoś przebolejemy, ale aż boję się pomyśleć co będzie na jesieni.
