Kilka uwag praktycznych, w końcu na wyjazd do Rajasthanu po raz pierwszy wybraliśmy się w czwórkę.

Po drodze słuchaliśmy audiobooka “Kapuściński non-fiction” na zmianę z “Chatką Puchatka” i droga minęła jak z bicza strzelił.

Przerwy robiliśmy średni co 3 godziny, próbując trafić na jakąś przydrożną restaurację.Na całej trasie jest ich tylko kilka, więc na wszelki wypadek zapasy jedzenia dla Michatka (jogurty) wieźliśmy ze sobą.

Do Bikaneru można też z Delhi sprawnie dojechać pociągiem (ok. 7 h plus opóźnienie), a na miejscu poruszać się motorikszami.

Hotele zarezerwowaliśmy z wyprzedzeniem, choć tak naprawdę nie było to konieczne. Wybraliśmy pokoje z klimatyzacją, polecane jako czyste. I rzeczywiście w Bikanerze Mała mogła spokojnie wypoczywać na bielutkim prześcieradle.
Michaś powoli przekonuje się do indyjskiej kuchni i nawet zdarza mu się skubnąć coś ostrego jak jest głodny. Nie boimy się jeść “na mieście”, ale starannie dobieramy dania (nic surowego). Janka jeszcze przez jakiś czas może jeść wszędzie, pod warunkiem, że Marysia jest pod ręką. Jedyny problem to znalezienie w miarę odludnego i spokojnego miejsca np. opuszczonej haveli.

Podobnie jest z przewijaniem – najtrudniejsze jest wyszukanie czystego i zacienionego kawałka trawy, bo publiczne toalety raczej nie zachęcają do zabrania tam noworodka.

Nasze podstawowe zmartwienia to upał i komary. Ten pierwszy dokuczał, te drugie szczęśliwie nie – ale i tak chroniliśmy córkę 24 h na dobę. Moskitiera ma tez dodatkową funkcję: uniemożliwia ciekawskim dotykanie malucha.

Ależ Ona śliczna 🙂
Jaki fajny wpis! Super ze pierwszy wspolny wyjazd sie udal 🙂
powinniście załatwić moskitierę dla michasia 🙂
faktycznie, moglibyśmy Michatkowi taką siatkę na pszczoły na głowę zakładać…