Janka bardzo lubi jeździć ze mną na wycieczki. Zwykle wycieczka oznacza po prostu wyjazd na zakupy, ale czasem udaje nam się też wyskoczyć na jakieś zwiedzanie. Janka jest naprawdę dzielna. Czasem sam nawet jestem zadziwiony, ile ona ma zapału. Maszeruje ze mną krok w krok i prawie nie marudzi (no chyba, że już zupełnie nie ma sił).
Ostatnio w ramach spędzania czasu razem udało nam się wyskoczyć trochę dalej za miasto. Michatek jak usłyszał, że jedziemy zwiedzać “kolejne świątynie” zupełnie stracił zainteresowanie wycieczką i nawet wizja pływania łódką nie była go w stanie przekonać do wyjazdu. To się nazywa błąd marketingowy. Janka za to jak zwykle wykazała sporo zainteresowania i tak pojechaliśmy na pół dnia do Mathury.
Zwiedzanie zaczęliśmy od tego oto kościoła, który nagle wyrósł nam na drodze. Obiekt był zamknięty, ale architektura jak na Indie trzeba przyznać bardzo ciekawa.
Obok był też stary brytyjski cmentarz. Niestety obejrzeliśmy go tylko zza ogrodzenia.
O popatrz!
ghaty
Nasz wioślarz.
Procesja.
Przydrożna knajpka.
Zwiedziliśmy też świątynie, w której narodził się Kriszna, ale nie wolno było wnosić aparatów, więc zdjęć nie ma.
Poza tym mieliśmy jeszcze pojechać do Vrindawanu, ale zmieniliśmy zdanie i wróciliśmy szybciej do domu.
Janka mowi “popatrz” – to juz nie “look” 😉