Odreagowanie [Chiny, Pekin]

Te wszystkie stresy związane z powrotem do Chin i prawie dwutygodniowym zamknięciem trzeba było jakoś odreagować. Po wyjściu na wolność rzuciliśmy się na rowery i buty biegowe. Ja w ramach walki z izolacyjną depresją i w przypływie entuzjazmu zapisałem się na dwa górskie biegi: Maraton Trzech Szczytów i Półmaraton po Chińskim Murze. O dziwo, mimo napiętej sytuacji pandemicznej, oba biegi się odbył – bo były to takie niewielkie w zasadzie koleżeńskie zawody z 200-300 uczestnikami.

Maraton Trzech Szczytów dał mi się trochę we znaki. Już samo 40 km biegania to dla mnie sporo, a w tym wypadku trzeba było jeszcze pokonać łącznie 3 000 m w górę i tyle samo w dół. Trasę znałem, bo już kilkukrotnie startowałem w tych okolicach w krótszych biegach. Jest brutalna: cały czas w górę, albo w dół i to po naprawdę stromych odcinkach. W Półmaratonie Trzech Szczytów nigdy nie udało mi się zejść poniżej 4h. Na trasie maratonu mieliśmy podwoić dystans i przewyższenie.

Zdając sobie sprawę z poziomu wyzwania zacząłem spokojnie, bo widziałem, że końcówkę będę robił na oparach. Teoretycznie ostatnie kilometry to już tylko droga w dół, ale trasa na tym odcinku jest miejscami bardzo stroma i trzeba być bardzo skoncentrowanym, by nie przewrócić się na kamieniach. Mięśnie i kolana amortyzujące każdy krok już parę razy dostały tu porządny wycisk. Potem przez cały kolejny tydzień bólem towarzyszącym każdemu krokowi przypominał mi, że przesadziłem.

No i przez pierwsze cztery godziny czułem się bardzo dobrze, tyle tylko, że czas miałem ewidentnie poniżej założeń. Serce mówiło “nadrobisz, bo już teraz będzie głównie z górki”, ale głowa wiedziała, że “z górki wcale nie jest łatwiej”. Nawet po płaskim nie dawało się zbytnio przyspieszyć, bo przebieżność szlaku pozostawała wiele do życzenia. Podobno organizatorzy czyścili trasę, ale momentami krzaki były tak gęste, że trzeba było zwalniać by nie poranić sobie rąk i nóg. Na drugim okrążeniu przeklinałem te trzy szczyty zbiorowo i każdy z osobna. Do tego w piątej godzinie zaczął padać deszcz (w Pekinie o tej porze roku to rzadkość). Nie dość, że woda leciała z góry, to całe ubranie i plecak miałem przemoczony od ocierania się o wilgotną roślinność. Na szczęście nawet na górze było dość ciepło. Tyle tylko, że szybko cała trasa zrobiła się potwornie śliska. Co próbowałem przyspieszyć to lądowałem na ziemi. Po trzeciej próbie się poddałem i zwolniłem, a i tak łącznie leżałem pięć razy. Zachowawczość biegu pozwoliła mi oszczędzić sporo sił i gdy już trafiłem na asfalt, to ostatnie kilkaset metrów pokonałem w tempie 5 min/km. Spieszyłem się by zmieścić się w limicie trasy. Ostatecznie zapasu miałem tylko 2 min :). No i dorobiłem się kolejnej ciekawej anegdoty i materiału na bloga.

W sumie to sam do końca nie wiem, jak to możliwe, że te 40 km zajęły mi aż 10 h, bo trzy tygodnie później uporałem się z półmaratonem (w zasadzie 24 km) w nieco ponad 3,5 h. Przewyższenie może nie było aż tak zabójcze, ale znowu 1400 m podbiegu i tyle samo zbiegu też potrafi dać się we znaki. Tu jednak miałem szczęście, bo i pogoda dopisała i temperatura była łaskawa. A bieg wyjątkowy, bo częściowo trasa biegła po Chińskim Murze, a wiadomo, że mur to jest to co tygrysy lubią najbardziej. Cieszy też, że w sumie byłem zdaje się 12-ty na ponad 100 uczestników.

Żeby było ciekawiej to między tymi biegami zaliczyłem jeszcze triathlon – zawody przełożone z maja. W sumie do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy do nich dojdzie, ale ostatecznie organizatorzy wprowadzili różne dziwne restrykcje, byle tylko władze dały im spokój i to przyniosło zamierzony skutek. Musieliśmy więc zrobić sobie 5 testów na COVID (w ciągu tygodnia), mierzyć temperaturę, podać miejsca pobytu przez siedem dni przed zawodami i nie wyjeżdżać w tym czasie z Pekinu. Tu wynik miałem średni. Ukończyłem w połowie stawki (w Polsce z moim czasem byłbym pewnie w ścisłej tyłówce), ale byłem o 3 minuty wolniejszy niż rok temu (głównie przez tragicznie słabe pływanie). Zawody były jednak wyjątkowe, bo razem ze mną (na krótszym dystansie startowała też Marysia). W swojej grupie wiekowej była 9-ta, ale do pudła zabrakło jej dosłownie tylko kilka minut. Ja przy okazji odkryłem jak mogę się zrealizować w triathlonie. Zostaję trenerem! Marysia do boju!

This entry was posted in chinski and tagged , . Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *