Po dwóch miesiącach w Chinach wybraliśmy się na pierwszą wycieczkę za miasto. W zasadzie nie tyle za miasto, co w teren, bo cel naszego wyjazdu oddalony był od Pekinu o ponad tysiąc kilometrów. Dzięki temu mamy już pierwsze przemyślenia o tym jak podróżuje się po Chinach. Oczywiście tak jak jedna jaskółka wiosny nie czyni, tak trudno wyciągać generalne wnioski po pojedynczej pozastolicznej eskapadzie. Poniższe będziemy więc pewnie z czasem weryfikować, ale jak na razie wygląda na to, że:
- po Chinach podróżuje się dość łatwo i wygodnie, mega szybkie pociągi zrewolucjonizowały życie mieszkańców (i turystów), w lokalnych warunkach na weekendową wycieczkę kolejową można spokojnie udać się do miejsc położonych nawet 1 000 (czy więcej) km od Pekinu. Żeby lepiej uzmysłowić Wam skalę zjawiska dodam, że to tak jakby w Warszawy wyskoczyć na sobotę i niedzielę do Wenecji, albo Moskwy;
- niestety takie przejażdżki nie są wcale tanie, a i tak bilety schodzą na pniu, więc wszystkie wyjazdy trzeba planować z wyprzedzeniem; drogie są też wejścia do poszczególnych atrakcji, noclegi w cenach podobnych do Polski, a jedzenie (to lokalne) nawet nieco tańsze;
- jak ktoś nie lubi pociągów to drogi też robią wrażenie, o połączeniach lotniczych nie wspominając; w większości dużych miast (takich powyżej kilku milionów mieszkańców) jest metro (łącznie w Chinach długość sieci miejskiej kolei wynosi 4 600 km, dla porównania w Polsce to zaledwie 32 km!);
- druga strona medalu jest taka, że choć kraj się skurczył to nadal jest gigantyczny (najdłuższy lot krajowy trwa 5h 20 min);
- bariera językowa nie przeszkadza aż tak bardzo, choć mam nadzieję, że z czasem jak poprawi się nasza znajomość chińskiego zdolność komunikacji z otoczeniem też nam wzrośnie, bo na razie są momenty gdy jesteśmy jak ślepy we mgle;
- o ile da się podróżować bez języka, to bez telefonu komórkowego ciężko, w szczególności takiego wyposażonego w chińską kartę i kilka chińskich aplikacji (do łapania taksówek, płatności i nawigacji) i jeszcze jakiegoś automatycznego tłumacza (tak na wszelki wypadek);
- nasze dzieci tak jak nie przekonały się do kuchni indyjskiej, tak nie trawią na razie dań chińskich – w rezultacie nadal spędzamy sporo czasu poszukując perfekcyjnej neapolitańskiej pizzy i idealnego włoskiego makaronu. Tak jak w Indiach tak i w Chinach ich nie ma. Więc albo zwyczaje żywieniowe naszych dzieci się zmienią, albo zwariujemy.
- niektóre atrakcje mają tu naprawdę na wysokim poziomie – innymi słowy sporo rzeczy tu zachwyca, nawet tych nie znajdujących się na pierwszych stronach przewodnika. A na samej liście Światowego Dziedzictwa UNESCO znalazło się 55 chińskich wpisów. Tylko Włochy mają ich porównywalnie dużo. Możecie więc spokojnie do nas wpadać, na pewno będzie co oglądać.
