W Wielkanoc mieliśmy gości. Parę tygodni temu Marysia odkryła, że ma kuzynkę w Szanghaju. Jakie są szanse na znalezienie rodziny na drugim krańcu świata? Pochodząca z Polski, a wychowana w Niemczech kuzynka, mieszka od paru lat w Szanghaju. Wyszła za Chińczyka i ma z nim dwójkę dzieci. Uwierzycie? Przyjechali do nas na wielkanocną sobotę. Wykorzystując jako dodatkowy pretekst polonijne spotkanie organizowane w Ambasadzie. Dzieci ni w ząb nie mówią już po polsku, ale całkiem sprawnie radcą sobie po chińsku, niemiecku i angielski (i właśnie ten ostatni język był medium wspólnej komunikacji).
W niedzielę i poniedziałek mieliśmy już wolne. Postanowiłem, więc wykorzystać okazję i wybrać się w góry na dłuższy spacer. Miałem tę konkretną trasę na oku już od roku. To był taki COVIDowo/lockdownowny project – wychodząc z miasta dojść na najwyższą górę Pekinu Lingshan 灵山 (2303 m). Brzmi to może banalnie, ale administracyjny Pekin jest na tyle duży i na tyle pofałdowany, że taka trasa to przysłowiowe “nie w kij dmuchał”. Jakieś 100 km drogi po górach i to takich całkiem sporych. Na tyle sporych, że suma podejść to ponad 5000 metrów. Do tego większość trasy to kompletne odludzie bez wody i często bez zasięgu. Te ostatnie czynniki zadecydowały o tym, że ostatecznie zmieniłem kierunek i ruszyłem z Lingshan w kierunku Pekinu. Ponieważ szedłem bez supportu – musiałem wziąć ze sobą całe jedzenie i wodę na drogę (łącznie 15 kg). Zakładałem, że z takim bagażem będę tylko szedł (bez biegania), co niestety oznaczało, że wycieczka trwać będzie dłużej. Dałem sobie na to całe ćwiczenie 33 h (z marginesem 3 h zapasu). Zaczynając w niedzielę rano, chciałem skończyć w poniedziałek przed wieczorem – wszystko przy założeniu ciągłego marszu nocą (bez spania) i bez zbędnych przerw. Ogólny plan przewidywał, że w nocy będę trzymał się raczej dróg utwardzonych i asfaltów, ale rzeczywistość okazała się znacznie ciekawsza. Przez dobre dwa kilometry przedzierałem się w totalnych ciemnościach przez jakieś dziwne krzaki po zapomnianych i ledwie widocznych ścieżkach (polecam filmik) i parę razy forsowałem jakieś niespodziewane ogrodzenia dzielące skalne wąwozy. Mimo to wszystko szło w miarę dobrze mniej więcej do 60 km, kiedy zdałem sobie sprawę, że zaczęły mi się na stopach robić potężne odciski. To dał znać o sobie ciężki plecak i miękkie buty. Trasa była na tych odcinkach dość trudna technicznie i w rezultacie spadło mi tempo. Na tyle, że gdzie koło południa w poniedziałek, czyli po jakiś 26 h postanowiłem skrócić wycieczkę i zakończyć ją na szczycie Miaofengshan 妙峰山 (1330 m) – innej bardzo znanej górze Pekinu. W 28 h przeszedłem jakieś 85 km podchodząc łącznie 4000 m i mniej więcej tyle samo schodząc. Dlaczego? Nie wiem, wciąż sam staram się sobie odpowiedzieć na to pytanie 🙂


















