Do pełnego opisu naszych lankijskich wojaży został nam jeszcze jeden wpis. Tym razem nie będzie ciekawych historii, nie mam też jakiś specjalnie dobrych zdjęć (no może poza jednym nawet fajnym). Wpis robię więc bardziej z kronikarskiego obowiązku.
Trzeba Wam wiedzieć, że Sri Lanka ma całkiem fajne parki narodowych, a ich szczególną atrakcją jest możliwość spotkania dzikich słoni (samców) i słonin (samic). Basiunia jeszcze dzikiego słonia (tym bardziej słoniny) nie widziała, a starsze dzieciaki też chętnie chciały dzikiego słonia (tym bardziej słoninę) ujrzeć. Na safari wybraliśmy Bundala National Park, położony nad morzem niewielki park, który miał być znacznie spokojniejszy niż konkurencyjny park Yala, a zarazem dawać sporą szansę zobaczenia słoni i oczywiście słonin. Wybór nie był zbytnio przemyślany, a decyzja podjęta została pod wpływem impulsu. W sumie myślę, że była słuszna. Fajerwerków nie było. Były za to słonie, a być może nawet słoniny. Trudno stwierdzić, bo widzieliśmy je krótko i niedokładnie, bo zwierzaki kryły się za krzakami.
Czy z tego miejsca będzie coś widać? Nie jestem pewien, ale z pewnością fotelik był dobrze zablokowany.
Fajny punkt widokowy.
Jakieś krajobrazy.
Tu jeszcze jeden widoczek.
A tu proszę taka niespodzianka, czy to na pewno jest dzikie zwierzę?
Długo wyczekiwane słonie, a może słoniny?
A jak już wyjechaliśmy z parku. Natrafiliśmy na przechodzącego jezdnię w niedozwolonym miejscu żółwia.