Cały wyjazd do Ladakhu był podporządkowany jednemu celowi: zdobyciu Stok Kangri. Do Leh przyleciałem tydzień wcześniej, spędzając dni poprzedzające wyjście w góry na szeroko zakrojonej akcji aklimatyzacyjnej i stopniowym przyzwyczajaniu się do coraz większej wysokości. Kolejne noclegi na 3 500 m, 3 700 m i 4 100 m. Kilka krótkich górskich wycieczek, by rozruszać mięśnie i przyzwyczaić organizm do wysiłku przy ograniczonej ilości tlenu. Na koniec jeszcze przejazdy przez wysokogórskie przełęcze: dwa razy 5 300 m i raz 5 600 m, by dodatkowo zadbać o lepszą wydolność organizmu w wysokogórskich warunkach. Wszystko po to by wejście na mój pierwszy w życiu sześciotysięcznik poszło sprawnie i w miarę bezboleśnie.
Przy okazji tych działań przygotowawczych trochę zwiedzałem i chłonąłem piękno krajobrazów Ladakhu i ogólnie nieco się relaksowalem. Wszystko to postaram się Czytelnikom przybliżyć kilku najbliższych wpisach. W porównaniu z zatłoczonym, głośnym i o tej porze roku mokrym – Delhi, Ladakh to kraina spokoju, ciszy, kontemplacji i pięknej pogody. Istny raj na ziemi. Prawdziwe Shangri La. Gdyby nie małżonka i dzieciaki to by mi się nawet wracać do stolicy specjalnie nie chciało.