Jak już zdążyliście się zorientować pierwotnego planu, przejechania z Shimli do Manali przez Kinnaur i Spiti nie udało się nam zrealizować. Jak to ujęła Lulu wszystko przez ten pięciometrowy odcinek drogi. Widząc rozwój sytuacji zostawiliśmy nasze auto z częścią bagaży tuż przed osuwiskiem i na piechotę przeszliśmy na drugą stronę , by choć na chwilę stanąć na prawdziwej spityjskiej ziemi.
Tu jeszcze widok ogólny na wioskę Nako, ostatniej osady przed osuwiskiem.
A warto było wjechać do Spiti, choćby po to by zobaczyć takie o to widoki.
I malownicze buddyjskie klasztory
Tu na zdjęciach klasztor Dhankar
Widok z klasztoru.
Tu jeszcze jego wnętrze.
A to już w klasztorze Lalung
Zabrakło nam niestety czasu, aby pojechać do Kazy i jednej z najwyżej położonych himalajskich wiosek Kibber. Trzeba będzie w te rejony wrócić, oj trzeba będzie wrócić.
Na osłodę zostało nam zwiedzanie 1 000 letniego klasztoru w Tabo.
PS. Po trzech dniach pobytu w Spiti wróciliśmy do naszego wozu. Budowa drogi jakby wcale nie posunęła się do przodu. Co gorsza ekipy budowlane zniknęły za horyzontem oddalając w bliżej nieokreślona przyszłość plany szybkiego otwarcia tego odcinak.
Niewygody podróży na stopa (w tym 2 godzin spędzone w pięć osób w niewielkiej kabinie ciężarówki) dały nam się na tyle we znaki, że przywitaliśmy nasze auto z wielką radością. Perspektywa kolejnych kilku dni na himalajskich traktach nie wydawał się nam nawet taka najgorsza. Oczywiście punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, w tym wypadku nawet dosłownie…
Przez kolejne dwa dni szukając własnych śladów wycofaliśmy się aż na przedgórze Himalajów, by kontynuować górską eskapadę w nieco przyjaźniejszych regionach Himalajów już z Marysią i dzieciakami.