Choć nie mam za grosz słuchu to po siedmiu latach nauki gry na pianinie potrafię jednoznacznie odróżnić muzykę złą od muzyki dobrej. Niby niewiele, ale jednak w sumie jest to niezwykle wartościowa umiejętność.
Twórczość Roberta Planta to bez dwóch zdań muzyka bardzo dobra. Dlatego nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności i nie wybrać się na spotkanie z najnowszym projektem mistrza Robert Plant and the Sensational Space Shifters. Szczególnie, że akurat był przejazdem w Bostonie.
Na koncercie były nowe nagrania, gdzieniegdzie przeplatane odniesieniami do twórczości Zeppelinów (z kultowymi Whole Lotta Love). Głos bez dwóch zdań rewelacyjny. Ze sceny całe 1,5 godziny biła prawdziwa moc! Plant powoli się rozkręcał tworząc niezwykły klimat aż stopniowo wszyscy wpadli w trans. Trudno było potem wrócić do rzeczywistości.
Czasem mam takie wrażenie, że spóźniłem się na swoją epokę. Coś jak Joe Bonamassa, który tworzy muzykę zagubioną w czasie, jakby z poprzedniej epoki, w której go jeszcze na świecie nie było. Coś w tym musi być, bo na koncercie znacząco obniżałem średnią wieku, a w barze z powodu braku dowodu nie sprzedali mi piwa.
Led Zeppelin usłyszałem chyba dopiero na studiach i to tylnymi drzwiami. Nic dziwnego przecież w zasadzie zespół rozpadł się zanim ja się jeszcze urodziłem. Wstyd się przyznać, ale trafiłem na nich dopiero na studiach. Stało się to za sprawą kolegi z mieszkania (dzięki Daro) i płyty Kaszmir, na której utwory Zeppelinów wykonuje orkiestra londyńskiej filharmonii. Potem już się potoczyło, ale ani Roberta Planta ani Jimiego Pega nie miałem nigdy okazji obejrzeć na żywo. Za to DVD z ostatniego koncertu Led Zeppelin przez długi czas biło u nas rekordy oglądalności, ustępując popularnością tylko Śwince Peppie, która po dziś dzień nie schodzi z Domowego Topu Wszechczasów, ale to już nie za moją sprawą…
Przyznaj się Bastek, że potajemnie oglądasz Pepę, no albo ewentualnie kucyki 😛