Sunderbansy na łodzi [Indie, Bengal Zach.]

 Głównym celem naszej wizyty na Sunderbansach było oczywiście zwiedzenie lasów namorzynowych. Jako, że nie było innych możliwości, oglądanie parku narodowego oznaczało w praktyce dziesięciogodzinny rejs łodzią. Już jak się nad tym zastanawialiśmy nie byliśmy przekonani do tego rozwiązania, ale że innych opcji nie było, a lasy zobaczyć chcieliśmy to nie było też zbyt długiego zastanowienia. Refleksja przyszła już po pierwszej godzinie, bo mnie więcej wtedy byliśmy już nasyceni rejsem i dysponowaliśmy już całkiem niezłym pojęciem na temat tego jak namorzyny wyglądają w praktyce. Do tego była dopiero 8-ma rano, więc upał jeszcze jakoś istotnie nam nie doskwierał. No to co, może by już wrócić? Podobne zdanie miały też nasze dzieci :(. To niestety nie wchodziło w grę. Wykupiliśmy przecież wycieczkę, a z nami na łodzi było jeszcze kilka innych osób. Kolejne 9 godzin były więc – delikatnie mówiąc – męczące. Wkoło woda i lasy, poza tym zupełny brak akcji, z nieba leje się żar, dzieci wariują, barierki jakieś takie dziurawe, więc maluchów trzeba cały czas pilnować. Istna masakra. I tak do 18-tej. Na szczęście przetrwaliśmy.

Tak po zastanowieniu stwierdzam, że gdyby nie nasze latorośle, to pewnie rejs byłby nieco nudnawym, ale jednak relaksem. Wzięlibyśmy jakąś książkę poczytali, może nawet jakiś wiersz ułożyli. A tak po powrocie byliśmy po prostu padnięci…

 Lasy namorzynowe wyglądają tak.

To był jeden z niewielu śladów zwierzyny.  Ślady tygrysa.
Zwierząt w zasadzie nie widzieliśmy, poza Michasiem, który twierdzi, że widział “tygrysa
i jego przyjaciela lefa, jak razem szli przez las”…ach ta jego wyobraźnia.

 My na dziobie.

 My na pokładzie.

 Malujemy.

 Jemy. Wszystko byle jakoś przetrwać te dziesięć godzin.

This entry was posted in Indyjskie and tagged , . Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *