Sytuacja przez ostatnie kilka dni zmieniała się jak w kalejdoskopie. Sam nie byłem w stanie się zorientować co się dzieje, a co dopiero raportować. Polityka “dynamicznego zero COVID” nabrała tak dużej dynamiki, że z “zero” przeszliśmy w kilka dni do “dynamicznego max COVID”.
Dla przypomnienia w ostatnich kilku tygodniach Chiny stanęły przed zdawało się nierozwiązywalnym dylematem. Wobec rosnącej liczby przypadków (ostatnio nawet po 40 tys. dziennie w całym kraju) jasno potwierdzającej nieskuteczność obecnych (już i tak drakońskich) restrykcji mogli:
- zaaplikować wszystkim kilkumiesięczny twardy lockdown, zdając sobie sprawę, że nawet jeśli zadziała, to biorąc pod uwagę zaraźliwość omikrona, to efekt będzie tylko krótkoterminowy, a negatywne konsekwencje społeczno-ekonomiczne znaczące;
- kontynuować dotychczasowe środki, które w Pekinie oznaczały m.in. zamknięcie szkół, przedszkoli, restauracji, większości sklepów i firm – zdając sobie sprawę, że pozwala to tylko zmniejszyć dynamikę wzrostu liczby nowych przypadków, a w najlepszym razie utrzymać ją na stałym poziomie (3-4 tys. dziennie w Pekinie), dalej hamując gospodarkę i życie społeczne;
- zacząć stopniowo luzować obostrzenia, mając jednak pewną świadomość, że mieszkańcy Chin nie nabyli kowidowej odporności (w zasadzie nikt tu nie chorował, a poziom wyszczepienia, szczególnie wśród osób starszych jest niski).
Kiedy chińskie władze mierzyły się z tymi arcyważnymi dylematami odkładając strategiczne decyzje ad calendas Graecas system zaczął się stopniowo przeciążać. Wypełniały się fancangi tymczasowe miejsca odosobnienia, w których izolowano wszystkich kowidowych pacjentów – bez względu na to czy mieli objawy, czy nie. A w związku z rosnącą liczbą przypadków korkować zaczął się system masowego testowania – próbki testowane są większymi partiami po 10 – przy pozytywnym wyniku badanie trzeba powtarzać dla każdego z 10 pacjentów indywidualnie). Do tego pod koniec listopada przez główne miasta Chin przewinęła się fala antykowidowych protestów. Ich skala nie była duża, a władze po kilku dniach opanowały sytuację, ale anty-restrykcyjny ruch przestraszył rządzących na tyle, że zdecydowali się coś w życiu chińskiego społeczeństwa zmienić.
W rezultacie tych wszystkich zdarzeń w ciągu ostatnich kilku dni ogłoszono szereg decyzji efektywnie rozmontowując “zero COVID”. Z dnia na dzień chińscy naukowcy uznali, że wirus nie już tak groźny i nie należy się go bać. Za tym poszły decyzje polityczne. Przestano przymusowo izolować pacjentów kowidowych (dotychczas każdy pozytywny przypadek, nawet asymptomatyczny trafiał do specjalnych ośrodków izolacyjnych). Zlikwidowano obowiązkowe masowe testy, wymóg pokazywania kodów zdrowia, czy ograniczenia w podróżach przynajmniej po kraju (bo dla przyjezdnych z zagranicy nadal obowiązuje co najmniej ośmiodniowa kwarantanna). W całych Chinach utrzymano też nakaz okazywania ważnych testów dla gości restauracji i co najważniejsze uczniów i pracowników szkół. Te ostatnie więc na razie (przynajmniej w stolicy) kontynuują naukę on-line. Moim zdaniem powrót dzieci na kampus nawet przy założeniu, że każdy miałby wynik testu z ostatnich 48 h szybko skończyłby się masowymi zakażeniami. U nas do przerwy świątecznej został tylko tydzień, chyba lepiej to na razie przeczekać. Wydaje się, że dyrekcja w szkołach międzynarodowych też do tego tak podchodzi.
Ale nawet bez otwarcia szkół z tego co widać i słychać w Pekinie (i pewnie reszcie Chin) ruszyła już kowidowa fala tsunami. Zapinajcie pasy, bo to będzie kolejny ciekawy eksperyment. Znowu będzie się działo. Ależ my mamy szczęście!

TS Inn Yuanyang
Dzieci nadal mają naukę zdalną.