




Często pytacie jak tam u nas wygląda sytuacja kowidowa.
Bardzo trudno to opowiedzieć w jakiś przystępny i w miarę zwarty sposób, ale spróbuję.
Covid-19 w Chinach trzyma się mocno. Niby przypadków jest garstka. Dziennie ostatnio jakieś 1000. Jak na 1,4 mld ludzi to nic, ale ten tysiąc destabilizuje całe państwo na taką skalę, jakiej w Polsce chyba nigdy nie doświadczyliśmy (no może tylko wtedy kiedy zamknęliśmy lasy). Jak tu jestem całe 3 lata to chyba gorzej było tylko na samym początku. Co więcej, światełka w tunelu w ogóle nie widać. Dlaczego tak się dzieje?
Zacznijmy od tego, że musicie sobie wyobraźcie sobie takie Orwellowskie państwo, w którym koronawirus staje się wrogiem publicznym, a walka z nim zostaje quasi oficjalną państwową ideologią. Partia, machina administracyjna i tym samym całe społeczeństwo podejmuje z tym wrogiem walkę. Wszyscy są niezwykle zdeterminowani byli wroga wyeliminować, bo naczelny wódz ogłosił, że walczymy i wygramy. W jakimś momencie nawet wydaje się, że się udało i wódz stwierdza, że już wygraliśmy. W międzyczasie rozkręca się propagandowa machina, która ten sukces kontrastuje z porażką reszty świata, gdzie ludzie masowo umierają. Pojawiają się szczepionki, kraj też wymyśla swoje i dumnie odrzuca obce wynalazki, bo jest przekonany, że jego naukowcy opracowali najlepsze rozwiązania (albo przynajmniej podobne). Masowe kampanie szczepień idą wolniej, bo wojna z wirusem jest już wygrana, więc w zasadzie nie ma po co się nakłuwać. Media dalej dokładają do pieca epatując kryzysem na świecie. Jakoś tak przy okazji kiełkują spiskowe teorie o zagranicznym pochodzeniu wirusa. Wygumkowuje się wszystkie informacje o początkach epidemii i wszystkim zaczyna się wydawać, że ten kryzys wywołały obce (czytaj amerykańskie) siły, które zrzucając tę biologiczną broń niczym jakąś stonkę. Taki zagraniczny wróg to oczywiście woda na młyn społecznej mobilizacji. Rozkręca się więc kolejne kampanie. Zwłaszcza, że sytuacja się komplikuje. Wirus ewoluuje, staje się coraz bardziej zaraźliwy, nawet prawie pełne zamknięcie kraju nie gwarantuje już spokoju. A przecież Partia już z wirusem wygrała. Zaczyna się spirala restrykcji. Kasuje się już i tak nieliczne loty (ceny biletów wylatują w kosmos), wydłuża przymusową kwarantannę (w niektórych przypadkach do 2 miesięcy!), zniechęca do wyjazdów zagranicznych (nawet zabiera paszporty), propaganda cały czas straszy zagranicą. Ale to wciąż mało – wirus cały czas się jakoś przedostaje. Tu pojawia się kolejny problem. Nie da się wycofać z obranej drogi, skoro poświęcił ją naczelny wódz – jedyny nieomylny, którego myśl studiują już nawet dzieci w szkołach. Trzeba sięgnąć po środki nadzwyczajne – absurd. Paczki z zagranicy poddaje się kwarantannie, po lądowaniu samolotów dezynfekuje się płytę lotniska, przy granicy z Koreą Północną władze wzywają do zamykania okien (bo wieje wirusem), na południu testuje się połowy ryb i ostryg, a dla przyjezdnych wprowadza nowe testy – z odbytu.
Niestety wirus cały czas naciera. W kolejnych miastach pojawiają się nowe ogniska. Czasem mniejsze, a czasem jednak większe. Z uporem maniaka wdraża się to samo lekarstwo – masowe lockdowny. Bardziej zaraźliwy wirus wymaga jednak pełnej dyscypliny, całkowitego zamknięcia i to przez jeszcze dłuższy czas. Włodarzom Szanghaju sytuacja wymyka się spod kontroli do tego stopnia, że miasto trzeba zamknąć na ponad 2 miesiące! W rezultacie władze innych aglomeracji by nie narażać się na krytykę kierownictwa partii nawet przy kilku przypadkach unieruchamiają nawet 20 milionowe miasta. Bezwzględnie zamyka się całe dzielnice, wysyła dzieci na zdalną naukę, wyłącza komunikację miejską i przeprowadza masowe testy. W ubiegłym tygodniu w różnych lockdownach przebywało podobno 65 mln Chińczyków. Wyjście z tego błędnego koła wydaje się niemożliwe. Kolejne wygrane bitwy umacniają jednak przekonanie o słuszności obranej drogi.
Z pomocą przychodzi technologia. Każdy ma obowiązek posiadania aplikacji śledzących, które nie tylko monitorują miejsca pobytu i trasy podróży właściciela to jeszcze wyświetlają informacje o szczepieniach i aktualnym teście. W Pekinie – który jest pionierem nowych rozwiązań – bez wyniku testu z ostatnich 48-72 h nie da się wejść do sklepu, muzeum, szkoły, czy nawet parku! Na każdym rogu stoją punkty wymazowe, a testy stają się tak rutynowe, jak mycie zębów. Zniechęca się też wszystkich do wyjazdów poza stolicę. Osób z zakażonych miast w ogóle się nie wpuszcza. A dzieci, aby pójść do szkoły muszą przez minimum siedem dni być wcześniej w Pekinie. Każdy wyjazd z miasta to ryzyko i stres, bo nigdy nie wiadomo, czy się gdzieś nie utknie i czy w ogóle będzie można wrócić.
Poszczególne rozwiązania wprowadzane są głównie oddolnie, w rezultacie często testy zrobione w jednej prowincji nie są uznawane w innych. Najgorzej mają obcokrajowcy, bo część regionów w ogóle zapomina o ich istnieniu i nie daje opcji instalacji aplikacji dla posiadaczy paszportów. Ale w sumie to pewnie lepiej – po co mają jeździć, jeszcze jakiego COVIDa przywleką – wiadomo bydle przyszło przecież z zagranicy.
Absurd staje się normą. Wszyscy przyzwyczajają się do nowej normalności. A jak ktoś śmie pomyśleć inaczej, to aparat państwowy szybko wyprowadza go z błędu. Cyfrowe narzędzia powodują, że ten totalitarny oprawca ma w rękach cały arsenał najnowszych rozwiązań. Machina działa do bólu sprawnie.
I żeby była jasność. Ta droga z pewnością pozwoliła Chinom uratować wiele ludzkich istnień. W Polsce na COVID zmarło 120 tys. ludzi. W Chinach oficjalnie od początku pandemii było to trochę ponad 5 tys. osób, ostatnia z nich w maju!
Tyle, że na przykład tydzień temu w Guizhou doszło do wypadku autobusu z pasażerami jadącymi na przymusową kwarantannę. Zginęło w nim aż 27 osób, więcej niż dotychczas zmarło na COVID w całej prowincji. Szczątki autobusu na wszelki wypadek zdezynfekowano.
Testowanie hipopotama:
Kowidowi jeźdźcy w Tybecie: