W poprzednim wpisie pominęliśmy jeden z sikkimskich klasztorów: Tashiding. Klasztor, który nam przypadł do gustu najbardziej, jako najładniej położony, najbardziej klimatyczny i zarazem jeden z najstarszych. I to wszystko mimo to, że sama gompa (bo tak brzmi tybetańskie określenie buddyjskiego klasztoru) była zamknięta, przez co nie udało nam się zobaczyć jej podobno pięknego wnętrza. Posiedzieliśmy za to w cieniu klasztoru, odpoczęliśmy trochę, bo wędrówka zajęła nam ponad 1,5 godziny, przewinęliśmy michasiową i jankową pieluchę (tak tak czujny Czytelniku Michaś wciąż jeszcze nosi pieluchę), pobiegaliśmy trochę po terenie klasztoru i spokojnie mogliśmy ruszać z powrotem.
Wspinaczka na klasztorne wzgórze była dla nas niezłą wprawką przed tym co miało na nas czekać tydzień później.
Michatek dał nawet radę przespacerować kawałek trasy na własnych nogach. O to jak mu szło:
Seven Eleven? Na filmiku rzeczywiscie Doktor ma nosidlo dla Michasia na plecach…. ino puste 🙂