Z Grzesiem i Adą podróżować lubimy od dawna, a w miarę pojawiania się na świecie kolejnych maluchów, jeździmy coraz większą grupą. Wspólny wyjazd do Nepalu był więc idealną okazją, żeby wybrać się na dłuższy trekking, który marzył nam się już od czasów podróży do Armenii. Dla naszej ekipy, złożonej z 4 rodziców i już 4 dzieciaków w wieku od 10 miesięcy do 3,5 lat, szukaliśmy szlaku który nie przekraczałby bezpiecznej dla małych dzieci wysokości, ale jednocześnie oferowałby ciekawą trasę, miał bazę hotelików i restauracji, widoki na ośmiotysięczniki i trwał nie więcej niż 5-6 dni. Trochę wymagań mieliśmy :). Szczęśliwie, takim właśnie szlakiem okazał się być wyszukany przez Bastka Poon Hill Trek, który łączy się ze sławną pętlą wokół Annapurny i trasą prowadzącą do Annapurna Base Camp.
W sumie przez 5 dni przeszliśmy 51 km, w tym do góry i w dół około 2300 m. Najwyższy punkt szlaku miał 3 200 m.n.p.m. Na tytułowy Poon Hill nie weszliśmy ze względu na kiepską pogodę (chmury).
Nasza ekipa jeszcze przed wyruszeniem na trek w Pokharze, ta nie pasująca oo całej reszty dziewczynka z czarnymi włosami to córka właściciela naszego hotelu.
Tragarzy i przewodnika wynajęliśmy w poleconej agencji w Kathmandu, ale sami nie wiemy czy nie lepiej poszukać lokalnie w Pokharze? Od przewodnika wymagaliśmy bowiem dobrej znajomości czasów przejścia poszczególnych etapów, a tę umiejętność oceniamy u naszego Mr Shi na 2/5 gwiazdek. Podobnie w opracowywaniu planu B, gdy Janka była chora, nie był w stanie wykazać się myśleniem jak możemy zmodyfikować trasę. Na samym szlaku nie sposób się zgubić, jest świetnie przygotowany.
Ponieważ sami nieśliśmy na plecach dzieci, do transportu rzeczy wynajęliśmy 3 tragarzy. Którzy to natychmiast pogardzili opatentowanymi systemami super hiper air control w naszych 3 plecakach i zamontowawszy konopne sznurki nosili nasze bagaże zawieszone na głowach. Nie wyglądało to zbyt wygodnie, ale to w sumie ich sprawa…
Restauracji i skromnych hotelików jest na trasie mnóstwo, więc nie ma problemu z modyfikacją planu ani znalezieniem zakwaterowania. Warunki do gotowania są czasem ciężkie, więc po zamówieniu należy uzbroić się w cierpliwość :).
Co do widoków, mieliśmy trochę pecha do pogody, ale udało nam się zobaczyć między innymi masyw Annapurny (8091 m), Dhaulagiri (8167 m) i święty, dziewiczy szczyt Machhapuchhre (6993 m). Poza tym wędrowaliśmy wśród ryżowych pól i malowniczym lasem rododendronów gdzie szlak prowadził przez liczne strumienie.
Wpis ukazał się oryginalnie na blogu Buczka Mruczka.
Tylko kto tutaj od kogo zgapil 😛
Jestem już odchowana – moze mnie zaadoptujecie 😉
Z przyjemnością!
Lulu querida, No jak to kto od kogo, po stylu można poznać :). uściski!