Wycieczka bez Michatka uświadomiła mi, jak łatwe jest podróżowanie bez dziecka (po prostu wsiadasz, lecisz, jedziesz, zwiedzasz, śpisz i już). Trochę tak jakbym na chwilę pozbył się przysłowiowej kozy, którą za radą mądrego rabina przygarnąłem do domu dwa lata temu. [anegdotę o kozie i mądrym rabinie można znaleźć np. tu]
Kiedyś w Górnym Karabachu przygodnie napotkany lokales widząc nasze dwie pary podróżujące z dziećmi zagadnął: “Czemu wy z tymi dziećmi jeździcie? Przecież wy się męczycie!”
Coś w tym może i jest – zamiast jeździć, czas z dzieckiem można spędzać w domu. Ale ja wolę być w drodze, w ruchu. Może podróżowanie z dzieckiem wymaga pewnych wyrzeczeń, i czasami bywa trudne. Dla mnie jednak jest mimo to źródłem przyjemności, nie tyle z poznawania nowych miejsc, kultur, ludzi, ale przede wszystkim z poznawania ich razem i poznawania siebie nawzajem.
PS. Ciekawe czy “druga koza” coś w naszym życiu zmieni?
jak to co zmieni… będzie mniej rąk na robienie zdjęć!
Jeden kaczor więcej na pewno by zmienił… 🙂
zmieni zmieni 🙂 nie jest tak, że jedna osoba zajmuje się dzieckiem, a druga coś robi 🙂 ta druga też zajmuje się dzieckiem, więc kto coś robi? czas na robienie pozostaje ograniczone, aż conajmniej jedno dziecko śpi :))) ale i tak jest fajnie