Bezsprzecznie największą atrakcją Sikkimu są góry. A przede wszystkim jedna z nich: Kanczendzonga. Trzeci najwyższy ośmiotysięcznik i zarazem najwyższy szczyt Indii. To w jej górnych partiach 20 lat temu zginęła Wanda Rutkiewicz.
Sprawa miała być prosta. Kanczendzongę widać praktycznie z każdego miasta w Sikkimie. Mieliśmy w planach kilka takich punktów widokowych. Rzeczywistość nas jednak nieco zaskoczyła. Przez pierwsze kilka dni niebo cały czas zasnuwały chmury. Pogoda była pod tym względem stabilna. Nie było więc co marzyć o widokach. Koncentrowaliśmy się raczej na trzymaniu kciuków za brak deszczu. Warunki były na tyle przewidywalne, że gdy chcieliśmy wykupić wycieczkę na punkt widokowy wyjazd odradzili sami pracownicy biura podróży (“Widoków i tak nie będzie. Nie macie po co jechać.”).
Widok z jednego z naszych hoteli. Przy dobrej pogodzie widać Kanczendzongę.
Czasem na chwilę się jednak delikatnie przejaśniało. Niestety takie momenty były bardzo rzadkie.
Pozostawało nam więc oglądanie innych atrakcji dostępnych w mijanych po drodze miastach.
O nich jeszcze napiszemy.
A tym czasem po siedmiu dniach w końcu naszym oczom ukazały się długo oczekiwane ośnieżone szczyty.
Co prawda tylko na chwilę, ale ten widok potraktowaliśmy jaką dobrą wróżbę przez zbliżającym się trekkingiem.
Kanczendzonga z prawej strony [Widok z okna hotelu w Gangtoku].