Odjeżdżając od cywilizacji i kierując się w stronę granicy z Tybetem dotarłem do małej miejscowości Feilai Si. Poza tym, że jest to punkt przystankowy dla jadących w okolice łańcucha górskiego Meili (najwyższy szczyt ma coś koło 6700 m n.p.m.)., to także słynie z pięknego widoku na to pasmo górskie.
Gdy dojechałem do hotelu w Feilai Si było już przed wieczorem. W trakcie rejestracji porozmawiałem sobie chwilę z obsługą i dzięki temu dowiedziałem się, że jeśli chce jutro chcę pojechać w góry to muszę mieć ważny testu na COVID-19 (bo jest to warunek wejścia na teren parku narodowego). Testowałem się na tym wyjeździe prawie codziennie, ale od trekkingu w Wąwozie Skaczącego Tygrysa nie zrobiłem żadnego wymazu. Pomyślałem, że to da się zrobić. Wynik dzisiejszego testu powinienem wskoczyć następnego dnia rano. Okazało się jednak, że muszę pojechać do sąsiedniej miejscowości, bo w Feilai Si nie ma punktu wymazów (aż dziw bierze, że w Chinach można znaleźć jeszcze takie miejsce :). Wziąłem więc taksówkę i ruszyłem w drogę. Tyle tylko, że budka testowa, która miała być czynna do 21:30, była zamknięta już 40 minut wcześniej. Przy drugim punkcie było to samo. Nie pozostało mi więc nic innego tylko odpuścić i wrócić następnego dnia.
Rano w Feilai Si była piękna pogoda. Wybrałem się więc obejrzeć wschód słońca. Tyle, że nie wpuszczono mnie na punkt widokowy, bo i tu potrzebny był ważny wynik testu z ostatnich 24h. Nie poddałem się jednak i postanawiałem pójść na spacer licząc, że znajdę jakieś miejsce, z którego równie dobrze zobaczyć można całe pasmo Meili. Na jednej z map miałem nawet taki nieoficjalny punkt zaznaczony. Wybrałem się więc w jego kierunku. Jak to ja, zamiast pójść normalną drogą postanawiam sobie uatrakcyjnić wycieczkę i po drodze zaliczyć jeden z okolicznych szczytów. Pomysł był beznadziejny, bo na początku to może szedłem jeszcze jakąś ścieżką, ale wkrótce zrobiła się z tego droga na rympał przez kolczaste krzaki z mnóstwem drzew skutecznie zasłaniających cały widok. Niby wyszedłem wcześnie, ale dodatkowe atrakcje okazały się na tyle czasochłonne, że musiałem mocno przyspieszyć kroku. Lepsze to na pobudkę niż poranna kawa. Ostatecznie udało mi się przebić do czego co na mapie wyglądało jak ten zaznaczony punkt widokowy. Krzaki się trochę rozrzedziły i gdy się tak rozglądałem w poszukiwaniu najlepszego miejsca do zrobienia zdjęcia dostrzegłem 30 metrów niżej budynek. Trochę się zdziwiłem, ale gdy zszedłem do niego odkryłem nie tylko opuszczony punkt widokowy z pięknym drewnianym tarasem i jeszcze piękniejszym widokiem, ale także asfaltową drogę, którą wygodnie i sprawnie dotarłem do… tylnego wejścia tego punktu widokowego, z którego zawrócono mnie wcześniej. Nikt tu nikogo nie pytał o testy, więc wszedłem pewnym krokiem (oczywiście pod okiem wszechobecnych kamer), zrobiłem parę zdjęć i na pewniaka wyszedłem przy kasie.





