Wycieczka za miasto [Pekin, Chiny]

Po kilku tygodniach spędzonych w Pekinie postanowiliśmy zaczerpnąć trochę świeżego powietrza poza miastem. Niestety z uwagi na pandemię i zaostrzone przepisy podróżowanie nawet w niespecjalnie dalekie regiony nie jest wcale łatwe. Co prawda, w Pekinie nie było żadnego przypadku wirusa już od prawie dwóch tygodni, ale wszyscy wykazują tu wzmożoną czujność. Szczególną troską – zresztą nie tylko w stolicy, ale i w całym kraju – otacza się obcokrajowców. Przecież powszechnie wiadomo, że wirusa w Chinach w zasadzie nie ma, a za granicą jest go pełno. Cudzoziemiec stanowi więc potencjalne zagrożenie. Nic dziwnego, więc że spora część hoteli nie chce ich w ogóle nie przyjmować. Logiki tej nie jest w stanie zaburzyć fakt, że od paru miesięcy granice Chin dla obcokrajowców są w zasadzie zamknięte. A gros przypadków importowanych przywieźli powracający z emigracji Chińczycy!

Nie jest oczywiście tak, że podróżować się nie da, ale wymaga to więcej planowania i sprawdzania. A czasem zdarza się tak, że dwa kolejne hotele kasują człowiekowi rezerwacje i w rezultacie trochę mu się odechciewa i zamiast na weekend jedzie na wycieczkę jednodniową. I taka była historia naszej sobotniej wyprawy do Gubei Water Town – położonego u podnóża Chińskiego Muru cukierkowego miasteczka, które z pewnością mogłoby urokiem konkurować z najładniejszymi europejskimi perłami średniowiecznej architektury. Konkurować mogłoby z pewnością, gdyby nie fakt, że jest repliką – bardzo dobrze zrobioną, ale jednak repliką. Taki już miejscowy urok, że autentyczności raczej nie ma co się tu spodziewać. Trzeba to po prostu przyjąć i chłonąć ten nieco udawany klimat. A że weekend był całkiem ładny, to na chłonięcie Gubei wybrało się także sporo innych osób.


COVID nie aż tak straszny, bo wszyscy turyści muszą się przy wejściu zarejestrować.

Wszyscy mają obowiązkowe maseczki i wszystkim mierzy się gorączkę (nawet sprzedawcy mają tabliczki z informacją o ich temperaturze ciała)
No właśnie: prosimy nosić maseczki

No i w sumie muszę powiedzieć, że jak już człowiek zapomni o tej otaczającej go sztuczności, to nawet może się całkiem dobrze bawić chodząc po wąskich uliczkach, mostkach i klimatycznych zaułkach, czy taplając nogi w gorących źródłach.

Dodatkową atrakcję stanowi możliwość wjazdu na Chiński Mur i obejrzenia na nim zachodu słońca – w naszym wypadku niestety zachodu nie było. Nie ma co się dziwić – mamy porę deszczową.

A gdyby ktoś dotarł do końca wpisu i się zastanawiał kim jest ten chłopiec stojący w środku na ostatnim zdjęciu, to wyjaśniam, że to brat bliźniak Michasia urodzony dokładnie tego samego dnia, miesiąca i roku co nas syn, tylko nie w Warszawie, a w Poznaniu 🙂

This entry was posted in chinski and tagged . Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *