Szybko okazało się, że pobyt w Bostonie jest na tyle intensywny, że nie będę miał zbyt wiele czasu by pozwiedzać USA. Zrobiłem sobie w zasadzie tylko jedną dłuższą wycieczkę. Na cel obrałem sobie Nowy Jork. Miejsce przez wielu uważane za magiczne. Wyróżnik i ideał miasta. Teoretycznie młode, a jednocześnie z dużym już bagażem historii. Betonowość i stalowość robią ogromne wrażenie. Do tego Central Park – morze zieleni w centrum Manhattanu – świetne miejsce na spacer i odpoczynek. No i te wspaniałe muzea z Met na czele. Wszystko super, ale w ostatecznym rozrachunku jakoś mnie to miasto jednak do końca do siebie nie przekonało.
Może jestem nieco tendencyjny? Może moje spojrzenie było zbyt pobieżnie? Może żeby zakochać się w New Jorku trzeba w nim zamieszkać? Może trzeba do tego szerszej amerykańskiej perspektywy? Niewykluczone, ale gdy po tygodniowym pobycie wróciłem do domu zdałem sobie sprawę, że w zderzeniu europejskiej tradycji (jaką jest dla mnie Boston) z amerykańskim snem (który utożsamiać mógłby Nowy Jork) zdecydowanie stoję po stronie Starego Kontynentu.
A NY to i tak jest bardzo europejski w porównaniu z innymi wielkimi miastami USA jak np. Chicago czy LA.
W tym wpisie chyba kogoś brakuje co… ;)?
Fajne zdjęcie zrobiłeś ze słońcem i statuą.