“Ktoś musiał zrobić doniesienie na Józefa K., bo mimo że nic złego nie popełnił, został pewnego ranka po prostu aresztowany.” Franz Kafka, Proces
Długi październikowy weekend (1.10 to święto państwowe) to tradycyjnie czas kilku dni dodatkowego urlopu i masowych podróży do rodzinnych miejscowości. Dla dzieci czas 10-dniowych ferii w szkole. Dla wielu Chińczyków jest to jedna z dwóch okazji w roku by odwiedzić najbliższych. Z uwagi na restrykcje w tym roku już kolejny raz, gdy dla wielu mieszkańców było to o wiele trudniejsze niż normalnie.
My też zastanawialiśmy się, czy i dokąd pojechać. Kusiły dalsze kierunki, jak Yunnan, czy “Góry Awatara”Te jednak szybko porzuciliśmy. Każdy wyjazd wiąże się z ryzykiem – w przypadku wykrycia choćby jednego zachorowania na COVID do czasu ustania zagrożenia nikt z danego regionu/miasta/dzielnicy nie może wrócić do Pekinu. Do tego zgodnie z wytycznymi Komisji Edukacji dzieci z Pekinu, jeśli wyjadą za miasto to przed powrotem do szkoły muszą spędzić całe 7 dni w domu. Wszystko to bardzo skutecznie wiąże wielu rodziców do stołecznej ziemi. Wdrożone w całym kraju nowoczesne techniki monitoringu (w tym szczególnym wypadku specjalne obowiązkowe aplikacje śledzące) skutecznie pętają wszystkich cyfrowymi kajdanami. Są tak diabelnie skuteczne, że praktycznie nie ma możliwości się z nich wyplątać.
Mimo to postanowiliśmy spróbować wyjechać poza Pekin. Plan zakładał wykorzystanie pierwszych kilku dni wolnego, tak aby po powrocie mieć jeszcze tydzień na odsiedzenie obowiązkowego czasu przed powrotem do szkoły. Jechać mieliśmy do Chongli – miejsca zimowych igrzysk olimpijskich z górami, fajną infrastrukturą turystyczną i znanymi nam już atrakcjami. Igrzyska niby były w Pekinie, ale Chongli jest już sporo poza granicami miasta, w sąsiedniej prowincji Hebei. Okazało się, że nadal trzeba tam się rejestrować przed przyjazdem i czekać na akceptację lokalnych władz (otrzymuje się ją wieczorem dzień przed przyjazdem). I tu zaczęły się schody – mimo dwóch prób przez kolejne dwa dni i wysłania wszystkich potrzebnych dokumentów (w tym wyników testów na COVID)- nie dostaliśmy kodu QR potrzebnego do przekroczenia rogatek miasta (w zasadzie nie dostaliśmy żadnej zwrotnej odpowiedzi). W normalnej sytuacji byśmy odpuścili, bo w tym procesie nie ma możliwości apelacji, więc pozostaje zwyczajnie zmienić plany. Tylko, że ja już byłem w drodze. W ramach urozmaicania sobie wyjazdu wymyśliłem bowiem, że ruszę dzień wcześniej (podjeżdżając pociągiem do Zhangjiakou) i przy okazji przejadę rowerem po ciągnącej się w górach widokowej drodze: “Grass Skyline“. Trasa na 150 km z 2500 metrami podjazdu. Droga piękna (zresztą zobaczcie poniżej), ale zdecydowanie był to szczyt moich rowerowych możliwości. Nie dość, że było ciężko, to jeszcze pół dnia próbowałem znaleźć jakiś alternatywny nocleg. Ostatecznie udało mi się namierzyć jeden hotel, który nie tylko był po drodze, to jeszcze przyjmował obcokrajowców (z roku na rok jest coraz mniej tego typu przybytków). Check-in zajął mi prawie 30 minut, bo okazało się, że lokalny “kod zdrowia” (alias aplikacja śledząca nie działają na paszporty i nie bardzo wiadomo co ze mną zrobić). Wieczorem musiałem jeszcze całkowicie przebudować plan na kolejny dzień, bo w zasadzie z dostępnych mi opcji pozostał mi tylko powrót na dworzec kolejowy, z którego ruszałem dzień wcześniej. W najkrótszym wariancie miałem do przejechania 90 km – na szczęście większość w dół. No i tak też zrobiłem. Marysia zamiast przyjechać do Hebei postanowiła zostać w Pekinie. Zarezerwowaliśmy jakiś hotel przy Chińskim Murze licząc, że uda mi się wrócić).
Gdy po przejechaniu tych 90 km dotarłem na dworzec w Zhangjiakou to musiałem jeszcze pokazać ważny test na COVID. Oczywiście wyników tego, który mi zrobiono dzień wcześniej (na tym samym dworcu) nie było śladów (bo lokalny “kod zdrowia” nie działa z paszportem), ale szczęśliwie miałem jeszcze ważny wynik testu zrobionego przed wyjazdem z Pekinu. Na dworcu miałem jeszcze trochę czasu, więc poszedłem do KFC. Niestety nie udało mi się wejść, bo obsługa poprosiła bym się zarejestrował w jakieś aplikacji kowidowej (wejście na dworzec to jedno, a do restauracji, czy sklepu to drugie). Okazało się, że trzeba podać numer chińskiego ID i nie ma opcji wyboru paszportu. Do tego nie miałem lokalnego kodu zdrowia (a jak już wiecie ten nie działa z paszportem). W rezultacie odmówiono mi prawa do wejścia. Na szczęście udało mi się zamówić jedzenie w automacie na wynos. I o ile nie rozumiem, że opcji wyboru paszportu może nie być w lokalnej aplikacji zdrowia prowincji Hebei (choć mieli już dwa lata by ją dodać), to jej brak w KFC jest już prawdziwym paradoksem. Do tego, że Chińczycy dyskryminują obcokrajowców już się przyzwyczaiłem, ale że robią to też rękami amerykańskiej korporacji jest dla mnie nowością.
Już to mogłoby być dobrą puentą tego wpisu, ale mam jeszcze trzy inne:
- Ta anegdota doskonale pokazuje jaki mamy tu poziom inwigilacji. A do tego dochodzą wszechobecne kamery rejestrujące nasz każdy ruch i całe multum partyjnych komitetów wdrażających obowiązek rejestracji i pilnujących nie tylko przyjezdnych, ale i siebie nawzajem.
- Już po powrocie do Pekinu dowiedziałem się, że w dniu mojego wyjazdu (czyli 28 września) miejscowe władze ogłosiły, że 15 września (czyli od dwóch tygodni) ta widokowa droga, którą przejechałem została na kolejne 8 miesięcy zamknięta dla wszelkiego ruchu turystycznego…. To może wyjaśniać, dlaczego było na niej tak mało samochodów. Aż dziw bierze, że mnie nikt po drodze nie zatrzymał….
- Zgodnie z przepisami epidemicznymi po wjeździe do stolicy zobowiązany byłem w ciągu 24 h zrobić sobie test na COVID. No i oczywiście zrobiłem. Tylko wynik nie pokazał mi się w pekińskiej aplikacji zdrowia. Trudno powiedzieć dlaczego, ale z cyfrowym wielkim bratem się nie dyskutuje.
Nie wiem, czy to przez brak testu, czy przez przypadki, które parę dni później zdiagnozowano w Zhangjiakou, ale w połowie tygodnia mój kod zdrowia został wyłączony. W rezultacie zostałem na kilka dni ubezwłasnowolniony. Bez kodu nie da się bowiem wejść do sklepu, restauracji, czy parku, nie da się pojechać autobusem, metrem, czy taksówką. Nie można iść do pracy, a czasem nawet nie można wrócić do domu, bo kody zdrowia sprawdzane są także na wejściu do budynków mieszkalnych (w moim wypadku na szczęście nie). W niektórych przypadkach dzieci takiego rodzica nie mogą iść do szkoły… Ostatecznie musiałem udać się do specjalnego punku pobrań, gdzie zrobiono mi kolejny test na COVID i po nim blokada została zdjęta.
Sami rozumiecie, że na jakiś czas mam dosyć wyjazdów za miasto 🙂












