Do Polski wybraliśmy się w celu absolutnie nieturystycznym.

Była to doskonała okazja, żeby Michatek opanował trudne słowa babcia i dziadek (w praktyce babcia jeszcze wychodziła, ale dziadek został do dziś Mi – od Miśka).

Trochę zwiedzaliśmy, ale raczej symbolicznie.


Przede wszystkim Michatek pławił się w szczęściu w związku z obecnością dzieci.
Mia i Ala w Warszawie:

Ania, Staś, Jaś i Marynia:

Z Olą na drzewie:

W wolnych chwilach oddawał się swoim ulubionym zajęciom – gotowaniu:

I jedzeniu:

Obchodziliśmy też prawdziwą rodzinną Wielkanoc
(specjalnie dla nas zorganizowaną jeszcze w marcu)

Tylko bez tradycyjnej wizyty w Lizakach, bo na to było jeszcze za zimno. Ale spacer był.

No i przede wszystkim nie mogliśmy się oderwać od najmłodszego członka rodziny – Franka.

Z babcią:

Próbna kąpiel w wiaderku:

Oprócz tego chociaż na chwilę próbowaliśmy spotkać się ze wszystkimi, nie zawsze jednak się udało. Więc nalegamy na przyjazd do nas!

z innej beczki to zapomnieliście napisać, że wuwu babas został najprawdziwszym na świecie doktorem!!! w końcu się ożenił z dziewczyną gdzie dużo doktorów.
gratulujemy jeszcze raz! 🙂